niedziela, 28 listopada 2010

Jak inwestować w złoto na giełdzie?

Zawirowania na światowych rynkach skłaniają do wycofywania środków z akcji i poszukiwań inwestycji alternatywnych. Gdy dolar zaczyna drożeć, warto pomyśleć o notowanych na giełdzie certyfikatach...


W listopadzie nową serię "złotych" certyfikatów wypuściło na rynek znane TFI Investors (po spełnieniu pewnych warunków, w promocji dorzucano nawet sztabkę złota). Investor Gold FIZ inwestuje w instrumenty pochodne związane ze złotem, a także srebrem, platyną i palladem; lokuje też część środków w akcje spółek z branży metali szlachetnych. Od 2005 roku Investor Gold FIZ zyskał na wartości 140%, co niewątpliwie przemawia do wyobraźni. Szczególnie, jeśli wziąć pod uwagę to, co w międzyczasie działo się na rynkach akcji...


Publiczna emisja dobiegła już końca, ale nic straconego. Certyfikaty Investor Gold FIZ można odkupić na rynku wtórnym, korzystając ze standardowego rachunku maklerskiego. Prowizja z zakup (jak w przypadku akcji) wynosi wówczas 0,39%, w przeciwieńskie do horrendalnych 2% przy zakupie w ramach emisji. Pewnym problemem może być tylko cena - jeden certyfikat kosztuje obecnie ponad 2400zł i jest to tym samym minimalna kwota inwestycji.


Mniej wymagające są pod tym względem certyfikaty strukturyzowane emitowane przez Raiffeisen Centrobank. Ich zaletą jest również większa płynność. O ile cerfyfikaty Investor Gold FIZ możemy odkupić jedynie od innych inwestorów, o tyle Raiffeisen pełni w przypadku swoich certyfikatów rolę animatora, utrzymując stale pewną liczbę zleceń kupna i sprzedaży.


Chcący zarabiać na wzrostach cen metali szlachetnych inwestorzy mogą wybierać spośród kilku typów certyfikatów:
* RCGLDAOPEN - oparty na cenie uncji złota; kurs certyfikatu z piątku to 412,40zł.
* RCSILAOPEN - oparty na cenie uncji srebra (80,75zł);
* RCNMBAOPEN - tzw. Precious Metal-Basket (koszyk metali szlachetnych), obejmujący złoto, srebro, pallad i platynę (99,49zł).


Co dość istotne - certyfikaty notowane są w PLN, a więc cena kruszców mnożona jest przez aktualny kurs dolara. Z jednej strony komplikuje to inwestycję, bo np. wzrost ceny złota niwelowany jest przez spadek kursu USD. Z drugiej jednak strony - certyfikaty RC umożliwiają zarabianie na drożejącym dolarze. Przykład? Cena uncji srebra wzrosła w ciągu minionego roku o 43%, a posiadacze RCSILAOPEN zarobili w tym czasie ponad 59% (w przypadku złota odpowiednio: 14% i 26%).


Gdyby złotówka miała się nadal osłabiać - a zadłużenie RP, sytuacja w UE i niektóre pomysły rządu stwarzają takie niebezpieczeństwo - certyfikaty mogą okazać się niezłą inwestycją, opartą na dwóch solidnych filarach: budzących zaufanie metalach szlachetnych oraz dolarze pozostającym najpewniejszą walutą na ciężkie czasy...

środa, 24 listopada 2010

Duże zmiany dla inwestorów w mBanku i ING

Dwóch dużych graczy - mBank i ING - przygotowuje znaczące zmiany w swoich usługach maklerskich. mBank doszlusowuje do reszty stawki, łatając część braków, a ING wprowadza innowacyjne rozwiązania, na które wielu inwestorów od dawna czekało.


Ledwie wczoraj pisaliśmy o eMaklerze (eMakler - rachunek maklerski dla żółtodziobów), a mBank pochwalił się właśnie ambitnymi planami zmian. Przede wszystkim - pojawiają się nowe typy zleceń. W innych domach maklerskich to niby standard, ale w eMaklerze dopiero od 28 listopada inwestorzy uzyskają dostęp do zleceń:
* PCR (po cenie rynkowej),
* PCRO (po cenie rynkowej na otwarcie),
* WUJ (zlecenie z wielkością ujawnioną),
* WMin (zlecenie z wielkością minimalną),
* WuA (wykonaj lub anuluj),
* WiN (wykonaj i anuluj).


Ponadto mBank umożliwi modyfikowanie już złożonych zleceń (uwaga na następujące wówczas przesunięcie na koniec kolejki!), uprości procedurę zapisu na nowe emisje z prawem poboru oraz poprawi wyświetlanie danych (w historii zleceń, transakcji etc.), prezentując więcej szczegółów i redukując do minimum konieczność zbędnego klikania.


Ale prawdziwe innowacje wprowadził ING Securities. Od 22 listopada na standardowej liście zleceń pojawiły się:
* trailing stop, czyli "zlecenie ze stopem kroczącym";
* O-T-O (one triggers the other) - zlecenie uruchamiane po realizacji innego zlecenia;
* O-C-O (one cancels the other) - pary zleceń, z których jedno zostaje automatycznie anulowane w przypadku realizacji drugiego.


Te narzędzia, znane z rynku Forex, po raz pierwszy będą dostępne dla inwestujących w akcje. To świetne rozwiązanie dla inwestorów, którzy nie mogą na bieżąco śledzić notowań - dzięki nowym funkcjom mogą zaplanować z wyprzedzeniem np. kupno papierów po określonej cenie i (jeśli uda się je nabyć) natychmiastowe, automatyczne ustawienie stop-loss. Stop-loss można z kolei zautomatyzować tak, aby podążał za ceną, dzięki czemu system automatycznie ocali maksimum wypracowanych zysków w razie załamania wzrostów.


Szkoda tylko, że automatyzację można stosować wyłącznie dla spółek z WIG20 i mWIG40 oraz kontraktów terminowych. Warto wspomnieć, że "zlecenia specjalne", jak określa je ING, do końca stycznia będą realizowane z promocyjną prowizją, wynoszącą 0,15% (niestety, minimalna prowizja nadal wynosi 5zł).


Podsumowując - w mBanku ciągle nie znajdziemy wielu istotnych funkcji, a pomysł ING nie jest pozbawiony ograniczeń, ale pozostaje jednak mieć nadzieję, że opisane zmiany to pierwsze jaskółki wojny na jakość, jaką domy maklerskie stoczą o rosnące grono polskich inwestorów...

wtorek, 23 listopada 2010

eMakler - rachunek maklerski dla żółtodziobów

Rachunek maklerski w mBanku od dawna utrzymuje się w ścisłej czołówce i ciągle przyciąga nowych inwestorów. Jedni uważają go za skandalicznie ubogi, inni - w prostocie widzą największy jego atut. Jakie są wady i zalety eMaklera?


Największa zaleta eMaklera to niewygórowane koszty - mBank nie pobiera opłaty za otwarcie oraz prowadzenie rachunku maklerskiego i rachunku bieżącego, do którego będzie przypisany. Prowizja od transakcji na rynku akcji, wynosząca 0,39%, nie należy może do najniższych, ale rekompensuje ją niewygórowana minimalna kwota prowizji (3zł), która nie zawyża kosztów w przypadku obracania relatywnie niewielkimi pakietami.


Wadą rachunku jest bardzo skromna gama dostępnych typów zleceń. Kupować i sprzedawać akcje można tylko za pomocą prostych zleceń z limitem ceny lub PKC (po każdej cenie). Dodatkowo można posłużyć się limitem aktywacji zlecenia (np. tzw. stop-loss). Nie da się handlować akcjami PCR i PCRO, niedostępne są dodatkowe parametry zleceń, jak np. WUJ, WMin, WiN czy WuA. Każde zlecenie musi zostać potwierdzone hasłem jednorazowym (z listy lub przesłanym SMS-em); podczas składania pierwszego zlecenia danego dnia albo odpowiednio wcześniej można dezaktywować potwierdzanie zleceń, co przyspiesza realizację transakcji.


Kupno papierów w usłudze eMakler.


Korzystając z eMaklera można kupować i sprzedawać akcje (także prawa poboru i PDA), obligacje oraz certyfikaty. Zapisów na oferty publiczne można łatwo dokonywać także przez internet. Nie można natomiast handlować kontraktami terminowymi ani opcjami.


Swoim klientom mBank udostępnia proste, oparte na Javie narzędzie do śledzenia notowań (nie wymaga ono dodatkowej instalacji; otwiera się w nowym oknie z poziomu przeglądarki internetowej). W bezpłatnym pakiecie inwestor może obserwować po jednej najlepszej ofercie kupna i sprzedaży (wyświetlana jest cena oraz liczba zleceń i łączny wolumen akcji wystawionych po tej cenie) oraz ostatnich 5 transakcji (wraz z ceną i wolumenem).


Notowania wybranych spółek w usłudze eMakler.


Atutem mBanku jest SFI, który warto zamówić zakładając eMaklera. SFI to Supermarket Funduszy Inwestycyjnych, pozwalający łatwo i bez dodatkowych opłat manipulacyjnych nabywać jednostki 250 (sic!) funduszy należących do 15 różnych TFI. Podobnie jak eMakler - usługę można bezpłatnie podpiąć do rachunku. W razie giełdowej bessy albo w sytuacji, gdy gra na giełdzie wyda nam się zbyt ryzykowna i absorbująca, przeniesienie środków do jednego z funduszy może się okazać ciekawą alternatywą.


Podsumowując - mBank pozostaje daleko w tyle za liderami funkcjonalności, jak DM BOŚ czy DM Alior Banku. Jednak jego prostota, warunki cenowe oraz dodatkowe usługi czynią z niego ciekawą propozycję dla początkujących inwestorów.



niedziela, 21 listopada 2010

Czy kurs PGNiG doda gazu?

Dotychczas PGNiG nie przynosił inwestorom spektakularnych zysków. Kiedy KGHM rośnie do rekordowych poziomów, gazowy kolos zdaje się drzemać w najlepsze. Co będzie, gdy się przebudzi?


PGNiG to największa polska spółka zajmująca się głównie importem i wydobyciem gazu ziemnego oraz jego dystrybucją. Poza rynkiem gazu PGNiG wydobywa też ropę naftową oraz prowadzi szeroko zakrojone poszukiwania złóż ropy i gazu w wielu krajach świata. Prace poszukiwawcze obejmują też odwierty w poszukiwaniu gazu łupkowego, o którym było swego czasu dość głośno w mediach.


Wycena rynkowa spółki jest bardzo bliska wartości księgowej (C/WK=1) i zbliżona do ceny z giełdowego debiutu sprzed 5 lat. Rekomendacje analityków i wyceny powyżej 4zł wskazują na pewien potencjał wzrostów. Spółka co roku wypłaca dywidendę, której wysokość waha się między 8 a 18 groszy na akcję (od 2 do 5,5%).


PGNiG. Opór w rejonie 3,95 wielokrotnie zatrzymywał wzrosty.


Od dołka z maja tego roku cena akcji znajduje się w trendzie wzrostowym, a w okolicach zaskakująco dobrych wyników za III kwartał doszło do wybicia górą z kanału. Cena odbiła się od poziomu 3,95 (wielokrotnie zatrzymującego wzrosty w przeszłości), ale nie powróciła do kanału - spadki zatrzymały się na jego górnym ograniczeniu w rejonie 3,72-75.


PGNiG. Wybicie z kanału i korekta zatrzymana ponad jego górną linią.


Na przyszłość rysują się dwa scenariusze. Pierwszy zakłada, że dalsze giełdowe spadki pociągną notowania PGNiG w dół i wówczas - po powrocie do kanału - umożliwią zakup przy jego dolnym ograniczeniu (3,55-3,60). Druga opcja, za którą przemawiają ostatnie 3 sesje i niezłe perspektywy spółki, to konsolidacja powyżej 3,75 i kolejny atak na 3,95.


Tak czy inaczej - wzrost powyżej 4zł wydaje się kwestią czasu, a po sforsowaniu tego poziomu zakup po obecnych cenach może już nie być możliwy. Spółka warta uwagi dla konserwatywnych inwestorów, którzy zamiast spektakularnych wzrostów gotowi są cierpliwie zaczekać na efekty poszukiwań złóż, a tymczasem - zadowolić się stabilnością i kilkuprocentową dywidendą.

czwartek, 18 listopada 2010

Uwaga na kruche fundamenty!

Analiza fundamentalna uchodzi za tę pewniejszą i solidniejszą od pogardzanej "wykresologii". Przykłady BOMI i afery z NewConnect pokazują, że - bezmyślnie stosowana - bywa równie myląca, jak inwestowanie po omacku.


Obydwa przypadki sprowadzają się do prostego scenariusza. Naiwni inwestorzy analizują wskaźniki, wertują raporty i prognozy, a potem okazuje się, że cała ich analiza funta kłaków jest warta, bo ktoś ich nabijał w butelkę.


Pierwszy przypadek to Bomi (BMI) - spółka, która przyciąga wzrok bardzo niskim wskaźnikiem C/WK, a która spada od dłuższego czasu. Ostatnio jednak przecena przyspieszyła, a kurs wypadł w dół z kanału spadkowego po publikacji fatalnego raportu za III kwartał (28 mln zł na minusie). Za przyczynę problemów uznano powodzie, upały i żałobę narodową (sic!) - zupełnie, jakby spółka stworzona była do funkcjonowania w jakimś idealnym świecie, w którym nikomu nie dzieje się krzywda, a każdego dnia świeci słońce...


Dzień później spółka przyłożyła inwestorom prognozą, mówiącą o spodziewanej na IV kwartał stracie sięgającej 100 mln. Rynek zaczął, za pomocą czarnych świec, szybko nadrabiać zaległości wobec niezdyskontowanej jeszcze katastrofy rysującej się na horyzoncie.


Odpowiedzią spółki na spadki okazała się zapowiedź zaksięgowania 120-milionowego zysku przez dopisanie do aktywów znaku towarowego Bomi (sic!). Cóż, nie sposób odmówić księgowym kreatywności - wyczarować z niczego wirtualną kwotę, zdolną z górką przykryć tragiczne straty. Gdy się wczytać w raport - widać, że księgowi mają już pewne doświadczenie w dziedzinie czary-mary, bo "wartości niematerialne i prawne" stanowią już dziś 80% wartości spółki. Kto chce poczytać więcej, polecam artykuł na StockWatch ("Zdarzenia niecodzienne utrudniają analizę fundamentalną") i gorącą dyskusję na tamtejszym forum.


Druga pouczająca historia to proceder, który rozwija się na rynku NewConnect, a o którym pisze "Puls Biznesu" ("Maluchom rosną nosy"). Polega on na tym, że spółki publikują optymistyczne prognozy, aby później solidnie skorygować je w dół. Cóż, w nieprzewidywalnym świecie wszystko zdarzyć się może, ale trudno uwierzyć, że podobny manewr 15 różnych spółek to tylko dzieło przypadku. Szczególnie, jeśli czasem, między smakowitą prognozą a korekcyjnym kacem, następowała emisja akcji, czyli zasysanie pieniędzy od oczarowanych wizją kokosów inwestorów, których potem, wraz z kursem, boleśnie sprowadzano na ziemię...


Morał z obu historii jest zaś taki, że analiza fundamentalna to coś więcej niż oglądanie wskaźników i czytanie raportów. Co prawda mogą one służyć wstępnemu rozeznaniu, ale bliższy ogląd spółki często pokazuje, że ta garść cyferek i wskaźników tyle mówi o firmie, co profil na portalu randkowym o kandydatce na żonę...

wtorek, 16 listopada 2010

Kochana korekta, czyli akcje w promocyjnych cenach

Po dwóch miesiącach praktycznie nieustannych wzrostów doczekaliśmy się wyrazistszej korekty. Tabele notowań od paru dni świecą się na czerwono, a indeksy przy niemałych obrotach tracą kolejne procenty. Innymi słowy: wyprzedaż. Pora więc pomyśleć o zakupach!


Tydzień zaczął się 5-6-procentowym nurkowaniem szanghajskich indeksów, a potem już było błędne koło - spadki w Azji ciągnęły w dół Europę, ta psuła nastroje Amerykanom, którzy potem zarażali pesymizmem Azję i zabawa zaczynała się od nowa. W tej chwili przecena indeksów za Oceanem sięga 2%, więc jutro niemal pewny jest dalszy ciąg efektu domino.


S&P500. Czyżby wiosenna historia miała się powtórzyć?


Jeśli spojrzeć na wykres S&P500, to ostatnia fala dwumiesięcznych wzrostów do złudzenia przypomina tę wiosenną, która pociągnęła za sobą spadki, sprowadzające indeks nawet poniżej poziomu wyjściowego. Rodzimy WIG wygląda znacznie lepiej - jesteśmy raptem parę procent poniżej niedawnych rekordów - ale i on będzie musiał zejść o parę szczebli niżej. Korektę napędzają obawy o inflację, wzrost stóp procentowych i kondycję budżetu Irlandii. Dalszy rozwój wypadków pozostaje, niestety, niewiadomą.


Jedno jest natomiast pewne - warto trzymać rękę na pulsie, by nie przegapić momentu, w którym korekta zacznie wytracać pęd. Gdyby nastąpiło to niedługo - dowiodłoby siły rynku i dało nadzieję na jeszcze szybsze wzrosty. Jeśli korekta potrwa dłużej - pojawi się okazja do zakupów w naprawdę promocyjnych cenach. Tak czy inaczej - dobre wieści!

niedziela, 14 listopada 2010

Nadchodzi schyłek dolara

Amerykańska maszyna drukarska pracuje na pełnych obrotach. Cierpliwość reszty świata wydaje się jednak ograniczona. a schyłek dolara jest już tylko kwestią czasu.


Przyczyną, dla której ta waluta ciągle jest relatywnie silna, jest wyłącznie ekonomiczny szach, w którym Ameryka trzyma resztę świata. Gigantyczne rezerwy walutowe sprawiają, że wielu państw (z Chinami na czele) walczy z utratą wartości amerykańskiej waluty. Rządy i banki centralne gotowe są nawet skupować drukowane przez USA dolary i zamykać błędne koło, powiększając tym samym swoje dolarowe rezerwy i tym bardziej stając się zakładnikiem kursu USD. Nie istnieje łatwy sposób przewalutowania miliardowych rezerw. Gdyby takowy sposób wymyślono - już następnego dnia Stany Zjednoczone byłyby bankrutem.


W serwisie Forsal.pl Jędrzej Bielecki pisze o poszukiwaniach nowej globalnej waluty:
Świat ma dość dyktatu dolara


Gospodarczy upadek USA oraz decyzja o wpuszczeniu na rynek ogromnych ilości pustego pieniądza ożywiły dyskusję o znalezieniu nowej światowej waluty rezerwowej. Ta data zostanie z pewnością uznana za przełom w historii gospodarczej świata. Na początku listopada Fed podał, że w ciągu siedmiu miesięcy skupi obligacje amerykańskiego skarbu państwa za 600 mld dol. Mówiąc wprost: będzie dziennie wprowadzał na rynek około 2,5 mld dol. pustego pieniądza...


Spadek siły nabywczej $100. Źródło: Forsal.pl.



czwartek, 11 listopada 2010

Darmowe szkolenia on-line

Chciałbyś poszerzać swoją wiedzę i inwestować z głową? Interesuje cię tematyka finansowa? Nie masz czasu ani pieniędzy na szkolenia? Nudzą cię przydługie wykłady? Pora by sięgnąć po e-learning!


Szkolenia on-line potrafią rozwiązać wszystkie powyższe problemy. Nie musisz wstawać z fotela ani odstawiać filiżanki z kawą. Uczysz się wtedy, kiedy chcesz. W każdej chwili możesz zapisać swoje postępy i wrócić do nauki później. Sam wybierasz tematy, które cię interesują. Naukę wspomagają ilustracje, interaktywne plansze, ćwiczenia i materiały multimedialne. A to wszystko - bezpłatnie!


Kurs NBPortal. Ekran jednej z lekcji. 


Zerknij na NBPortal.pl, serwis tworzony przez Narodowy Bank Polski. Pod zakładką E-learning znajdziesz kilkanaście internetowych kursów, które wprowadzą cię w tajniki świata finansów. Poziom kursów jest bardzo zróżnicowany - od materiałów adresowanych dla początkujących (Ekonomia wokół nas, Świat finansów), przez kursy trudniejsze i kompleksowe, przydatne w pewnym stopniu dla każdego (Historia myśli ekonomicznej, Grosz do grosza, czyli jak inwestować) aż po obszerne szkolenia dla wymagających (Mikroekonomia, Makroekonomia, Analiza finansowa firmy, Papiery wartościowe oraz systemy ich rozliczania i rozrachunku).


Wzór certyfikatu ukończenia kursu.


Do korzystania z serwisu wystarcza przeglądarka z obsługą Javy i kilka minut poświęconych na rejestrację. Dzięki rejestracji, serwis przechowa twoje postępy w nauce oraz wyniki testów. Warto też uzupełnić dane adresowe - dzięki nim NBP będzie mógł wysłać do ciebie efektowny certyfikat każdego z ukończonych szkoleń. Ten miły, materialny dodatek do w pełni wirtualnych lekcji potrafi być całkiem skutecznym czynnikiem motywującym. I pięknie ozdobi ścianę jaskini każdego inwestora ;)



wtorek, 9 listopada 2010

GPW - wejście smoka

Japonia pod kreską, Nowy Jork na czerwono, a u nas - euforia w pełni. Debiut GPW to istne wejście smoka. Tylko na pulpitach co ostrożniejszych inwestorów zapaliły się czerwone lampki ostrzegawcze - czy ta medialna wrzawa nie obudzi przypadkiem niedźwiedzi?


To, co działo się dziś na GPW, nie tylko bije na głowę optymistyczne wizje najnaiwniejszych inwestorów, ale wręcz przechodzi ludzkie pojęcie. Spółka, o której mówiono, że jej wycena jest mocno wyśrubowana i nie pozostawia przestrzeni na zwyżkę, otworzyła się ponad magiczną barierą 50zł i szybowała aż do 54 złotych na zamknięciu notowań. Systemy maklerskie banków sypały się pod ciężarem zleceń, a sama GPW wykręciła obroty grubo przekraczające miliard złotych. Indywidualni inwestorzy cieszą się już ponad 25-procentowym zyskiem, a kto wie, co się będzie działo jutro - wszak zamknięcie nastąpiło na maksymalnej cenie dnia, dowodząc tym samym byczych nastrojów na rynku. Entuzjazm "drobnych" udzielił się chyba także "grubasom", bo cały WIG20 przeskoczył opór i zwyżkował o 1,38%.


W tym radosnym szaleństwie jest tylko parę drobnych problemów. Po pierwsze - GPW staje się nagle najdroższą wskaźnikowo giełdą świata, a nie wydaje się, żeby miało to fundamentalne uzasadnienie. Po drugie - po długich zwyżkach bez większej korekty rynek znów wyrywa się w górę i coraz lepiej widać, że emocje wygrywają z rozsądkiem. Po trzecie - medialna gorączka i napływ kapitału "ludzi z ulicy", to dla giełdowych rekinów najlepszy znak, że trzeba powoli pakować manatki...


Owszem, pięknie dziś zbierano miliony papierów, może nawet równie pięknie będzie się wszystko zielenić i jutro, i pojutrze. Pytanie tylko: skąd miałaby się brać kasa i para na dalsze pchanie kursów w górę?


Kiedy do kiosków trafi wydanie "Pani Domu" z giełdą na okładce - rozsądni inwestorzy winni już siedzieć w bezpiecznej odległości od giełdy...



poniedziałek, 8 listopada 2010

Debiut GPW już jutro!

Jeśli nie chcesz przegapić debiutu giełdy na giełdzie – ustaw budzik kwadrans wcześniej. Już jutro GPW zadebiutuje na parkiecie, a kilkaset tysięcy inwestorów pozna kurs otwarcia i kierunek, w którym podąży cena akcji.


Początkowy sceptycyzm analityków, którzy kwestionowali zbyt wysoką wycenę akcji, z biegiem czasu został przytłumiony przez powszechny entuzjazm i ogromne nadzieje. Zainteresowanie IPO – zarówno ze strony inwestorów indywidualnych, jak i instytucjonalnych – znacznie przekroczyło rozmiary oferty. W efekcie doszło do znacznej redukcji, mało kto dostał tyle akcji, na ile się zapisał i kto wie, jak wysoko zajedzie kurs akcji na fali niezaspokojonego popytu...


Debiut GPW w liczbach...




43 zł
wyniosła cena akcji GPW dla inwestorów indywidualnych

46 zł
cena akcji GPW dla inwestorów instytucjonalnych

323 tys.
inwestorów indywidualnych zapisało się na akcje

100 tys.
z nich to nowi inwestorzy, którzy od akcji GPW rozpoczną swoją przygodę z giełdą

26.786.530
liczba akcji GPW zaoferowanych w IPO

35%
tyle akcji spółki zatrzymał dla siebie Skarb Państwa

100
maksymalna liczba akcji, na jaką mogli zapisać się inwestorzy

4300 zł
suma jaką należało dysponować, aby zapisać się na maksymalny pakiet

90%
tylu inwestorów zapisało się na maksymalną liczbę akcji

25
maksymalna liczba akcji, jaką ostatecznie mógł nabyć inwestor indywidualny

1075 zł
koszt maksymalnego pakietu akcji po redukcji

1,9 mld zł
na tyle ostatecznie wyceniono GPW wg ceny dla instytucji

?
kurs otwarcia, który poznamy jutro rano

niedziela, 7 listopada 2010

Na jutro – Jutrzenka?

Jak sobie osłodzić przykry z natury poniedziałek? Zarabiając na wzrostach, oczywiście! Jeśli poniedziałkowy raport Jutrzenki mile zaskoczy rynek, kursowi spółki mogą się przytrafić dynamiczne wzrosty...


Po minionych dwóch tygodniach to Mieszko (MSO) i Wawel (WWL) będą się słodko kojarzyć nie tylko amatorom słodyczy, ale i swoim akcjonariuszom. Dzięki zaskakująco dobremu raportowi Mieszka, kurs jego akcji przebił się przez opór i poszybował o kilkanaście procent, a Wawel rośnie pod wyniki trzeciego kwartału jeszcze przed ich publikacją. Nie rośnie tylko Jutrzenka...


Nieudane akwizycje nadszarpnęły jej renomę i kondycję finansową, a kurs przez długi czas osuwał się na coraz niższe poziomy. Od połowy października handel akcjami odbywa się w bardzo wąskim kanale 3,60-3,65. Z jednej strony – przy każdym osunięciu kursu pojawia się spora rzesza chętnych do zakupu akcji; z drugiej – skuteczny opór stanowią duże, stale uzupełniane zlecenia sprzedaży akcji w cenie 3,65.






Utrzymanie kursu w tak wąskim przedziale jest, oczywiście, na dłuższą metę niemożliwe. W którymś momencie musi nastąpić wybicie, a im dłuższa konsolidacja, tym większa bywa dynamika wybicia. Jest wielce prawdopodobne, że kurs obierze kierunek już jutro, w poniedziałek 8 listopada, kiedy Jutrzenka opublikuje wyniki za III kwartał.


Choć według kryterium C/Z Jutrzenka jest droższa od konkurentów, to z kolei wskaźnik C/WK należy do najniższych w branży i wynosi 0,92 (Mieszko: 1,26; Wawel: 3,68). Prezes zapowiada poprawę wyników w kolejnych kwartałach, a rekomendacje Erste i BGŻ wyceniają akcje na – odpowiednio 4,00 i 4,08...


Czy Jutrzenka wkroczy na ścieżkę wzrostu i osłodzi akcjonariuszom deszczowy, listopadowy poniedziałek? Przekonamy się już jutro.



środa, 3 listopada 2010

A co, gdy urwie się dno?

W szalonym świecie szybkich decyzji, idea stawiania stop-lossów wyparła dziadków-inwestorów, kupujących akcje dla wnuków, na dobre i na złe. Bywają jednak przypadki, gdy stop-loss może zaboleć. Dziś doświadczyli tego akcjonariusze PKM Duda (DUD).


Jarosław Kalinowski wypowiedział kiedyś piękne słowa: "jak się tak będziemy od tego dna odbijać, to to dno się może kiedyś urwać". Ale nie uprzedajmy faktów... ;)


Duda zbliżyła się dziś do linii wsparcia trendu. Niby ktoś sypał akcjami, ale zarazem ktoś te akcje zbierał, a rozmiar spadków wyraźnie wyhamowywał. Zapora popytu na 1,57 trzymała solidnie. Posiadacze czuli się bezpiecznie, a chętni mogli wsiąść do pociągu po rozsądnej cenie.


Niestety, ktoś sprzedający swoje walory kwadrans po 15 sypnął o ziarnko za dużo i nastąpiła reakcja łańcuchowa. Cena spadała grosz po groszu, odpalając kolejne zlecenia stop-loss i dosypując do arkusza coraz więcej zleceń sprzedaży PKC, które z kolei spychały cenę o kolejne grosze etc. etc.... Istne giełdowe domino!






W ciągu trzech sekund kurs zjechał o 10% i notowania zostały zawieszone, aby po kilkunastu sekundach ruszyć na nowo i w dość ekspresowym tempie powrócić do poziomu sprzed całej akcji (szybki homo sapiens albo bystry automat zebrał akcje w błyskawicznej promocji). Day-trader, który wyszedłby na siusiu, mógłby po powrocie nie zauważyć nawet, że cokolwiek się wydarzyło. Poza jednym drobiazgiem - w portfelu nie ma już akcji.






Cóż, stop-loss jest trochę jak pasy bezpieczeństwa - w większości wypadków ratuje życie, ale bywa, że staje się przyczyną nieszczęścia. Niejeden (ex?) akcjonariusz Dudy dostał dziś lekcję: na giełdzie nie ma oczywistych i niezawodnych rozwiązań.