środa, 25 stycznia 2012

Zmiany w mBanku - kontrakty dla mas

DI BRE Banku to największy pod względem liczby klientów gracz na polskim rynku rachunków maklerskich. Znacząca część rachunków to zapewne klienci mBanku, posiadający usługę eMakler, który dotychczas oferował bardzo ograniczoną funkcjonalność. Ostatnio jednak dość szybko się to zmienia.

O lekkim zapóźnieniu mBankowej usługi już pisaliśmy (vide eMakler - rachunek maklerski dla żółtodziobów). Wspominaliśmy też o postępujących zmianach na lepsze (vide Duże zmiany dla inwestorów w mBanku i ING). Prawdziwa rewolucja dokonuje się jednak dopiero teraz.

Przed dwoma miesiącami, klienci mBanku otrzymali dostęp do dość zaawansowanej aplikacji do analizy technicznej Statica i jej siostrzanej wersji na urządzenia mobilne (mStatica). Jeśli komuś bardziej odpowiadało, nie wymagające instalowania żadnego oprogramowania, obserwowanie notowań on-line w java'owym okienku przeglądarki - nadal może z tego korzystać. Minus jest taki, że w danym momencie można mieć aktywną tylko jedną z opcji - albo pakiet Statica, albo podstawowe notowania w Java. Plus jest zaś taki, że notowania w wersji podstawowej pozostaną dostępne i nadal są bezpłatne dla jednej oferty (nie trzeba nawet posiadać akcji, środków na koncie ani wykonywać żadnych operacji, co staje się regułą u innych brokerów).

Na początku lutego wystartują z kolei kontrakty terminowe - dotychczas całkowicie niedostępne w usłudze maklerskiej mBanku. Na początek będą to kontrakty na WIG20 (najpopularniejsze i najbardziej płynne). Już w tej chwili obserwować można online notowania FW20. Minus jest taki, że, chcąc grać na kontraktach, trzeba podpisać dodatkową umowę. Plus z kolei taki, że ta umowa obejmuje wszystkie kontrakty, więc rozbudowa funkcjonalności przez mBank nie bedzie już wymagała dalszych formalności - wachlarz dostępnych instrumentów będzie się zaś stopniowo poszerzał.

W międzyczasie nieco uporządkowano układ funkcji w systemie bankowości elektronicznej, dodano kilka niewielkich, ale pożytecznych gadżetów (jak np. wycena portfela na wskazany dzień w przeszłosci, kalkulator zysków i strat, bardziej logiczna kategoryzacja danych archiwalnych etc.).

Podsumowując, eMakler powoli dogania konkurencję w wyścigu biur maklerskich. Ciekawe, jak na ten wyścig wpłynie planowana na jesień przesiadka GPW z Warsetu na nowe, nowojorskie systemy. I co będzie, kiedy już mBank dogoni konkurencję - pójdzie za ciosem i wdroży innowacyjne funkcjonalności, czy też może spocznie na laurach i poprzestanie na dotrzymywaniu konkurencji kroku?

środa, 4 stycznia 2012

Obligacje z Catalyst - 10% zysku, 100% ryzyka

Nie ukrywam, że zawsze sceptycznie podchodziłem do rynku Catalyst, na którym obraca się obligacjami. Rzeczywistość zdaje się potwierdzać, że – wbrew marketingowym hasłom – nie jest to dobry sposób na pomnażanie oszczędności.


Nim zainwestuję pieniądze, zawsze liczę relację zysku do ryzyka. W świecie, w którym przyszło nam żyć, i pierwsze, i drugie pozostaje oczywiście niewiadomą, ale myśląc o określonej inwestycji przyjmujemy zawsze jakieś założenia. I właśnie z tych założeń wynika mi niezbicie, że zakupy na Catalyst to pomysł po prostu absurdalny. Dlaczego?


Otóż oprocentowanie obligacji nie przekracza zwykle 10%. Nie śledzę tego rynku na bieżąco, ale podejrzewam, że nieliczni emitenci oferują oprocentowanie, które przy obecnym WIBORze pozwala nieznacznie tę wartość przekroczyć. W porównaniu z dobrymi lokatami (obecnie 5-6%), daje to całkiem sensowną premię, która na pierwszy rzut oka wydaje się nawet kusząca.


Niestety, wbrew radom z mądrych podręczników, obligacje wcale nie są "praktycznie pewnym" instrumentem finansowym. Na skalę światową obserwujemy właśnie wielki kryzys zadłużenia, a obligacje nawet najstabilniejszych państw nie cieszą się już bezgranicznym zaufaniem. Tym bardziej ryzykowne są obligacje samorządów i korporacji, które mogą paść ofiarą zadłużonych i desperacko szukających finansowania rządów. Prawda jest taka, że jedyną gwarancją wykupu obligacji stanowi stojąca za ich emisją instytucja. Kłopoty Anti, Budostalu-5 i im podobnych pokazują właśnie, że istnieje realne ryzyko niewypłacalności emitenta i możliwość utraty nie tylko odsetek, ale nawet kapitału!


Aby się przed taką ewentualnością uchronić, należałoby dobrze znać sytuację finansową spółki, co w przypadku np. spółek giełdowych oznacza w praktyce odrobienie pracy domowej z analizy fundamentalnej. Jeśli już takowej dokonamy, to mamy dwie możliwości:


A) kupić na rynku wtórnym wyemitowane przez spółkę obligacje, które nabywamy na rynku wtórnym płacąc koszty transakcyjne, premię sprzedającemu, a nawet płacąc podatek od naliczonych komuś innemu odsetek (polecam bardzo wnikliwą lekturę zasad rozliczania!), a do tego kupujemy papier o zwykle bardzo odległym terminie wykupu, którego pozbycie się przed terminem może być nie lada wyzwaniem i kosztować kolejną część kapitału (fatalna płynność Catalyst!);


B) wykorzystać wiedzę o kondycji spółki i po prostu w odpowiednim momencie zainwestować w jej akcje;


W przypadku strategii A mamy do zyskania 10% odsetek, a do stracenia, w razie wykolejenia się emitenta, nawet 100% kapitału; możliwości zarządzania ryzykiem są przy tym mocno ograniczone.


W przypadku strategii B zyski nie są niczym ograniczone, a relatywnie duża płynność na rynku kasowym pozwala rozsądnie zarządzać ryzykiem i z powodzeniem ograniczyć je do np. 10%.


Innymi słowy – gdy w spółce dzieje się dobrze, akcjonariusze zgarniają kilkudziesięcio- albo i kilkusetprocentowe zyski, a obligatariusze dostają swoje 10%; gdy spółka popada w tarapaty, posiadacze akcji wypadają z biznesu na stop-lossach zachowując zyski albo tracąc kilka procent, a obligatariusze stają przed dylematem – czekać i ryzykować cały kapitał, czy próbować kosztownej ewakuacji, szukając kupca na świecącym pustkami Catalyst...


Wybór strategii wydaje się więc oczywisty.