piątek, 25 maja 2012

Darmowa kolejka dla Niemców!

Rynek prawdę Ci powie. Fenomen wolnego rynku polega między innymi na tym, że – inaczej niż politycy, naukowcy, ideologowie i sprzedawcy – zawsze mówi prawdę. A czasem wręcz krzyczy – jak w przypadku zerowej rentowności niemieckich obligacji...

W środę RFN uplasowała emisję obligacji oferując dla dwulatek zerowy kupon. Postawę instytucji decydujących się kupować papiery, które skazane są na porażkę z inflacją, trudno nazwać inaczej niż desperacją. Być może jest to anomalia i efekt irracjonalnej paniki. A może jednak kryje się za tym jakiś sens? Gdyby inwestycja w zerowe dwulatki była w pełni świadoma, oznaczałoby to że:

a) światowe banki nie są wystarczająco bezpieczne, bo oferowane na lokatach oprocentowanie okazuje się za słabym argumentem, żeby trzymać w nich kasę - lepiej tracić na bundach;

b) europejskie państwa również nie są dość solidne, żeby powierzyć im pieniądze (nawet na relatywnie krótki okres dwóch lat) - lepiej pożyczyć Niemcom i dostać z powrotem cokolwiek;

c) za dwa lata gotówka w euro upakowana do skarpety będzie warte tak mało, że bardziej opłaca się oddać kasę w depozyt niemieckiemu osiłkowi i liczyć na to, że za dwa lata odda dług;

Euro. Ładne zdjęcie najbrzydszych banknotów świata.

d) po oprocentowaniu rzędu 0% następnym krokiem jest ujemny kupon, co w praktyce oznacza, że lada moment finansowe grubasy zaczną płacić Niemcom za przechowanie kasy na dwa lata (dajesz im 100 i godzisz się na to, że oddadzą 95, ale wchodzisz w to - bo przynajmniej oddadzą!).

Jeśli rynek w taki sposób wycenia wiarygodność i przyszłość UE, to nie wygląda ona zbyt różowo. Mówisz, że to bzdura? Miej na uwadze, że za słowami polityków nie stoi nic, a za decyzjami inwestorów stoi gruba kasa, dlatego rynku w długiej perspektywie nie stać na kłamstwa, on zawsze mówi prawdę...

wtorek, 22 maja 2012

Giełda, czyli strzyżenie baranów

Rynki ulegają ciągłym przemianom. Strategie, które działały wczoraj, dziś są funta kłaków warte. Może również czas giełd dobiega końca? Może światowe parkiety stały się miejscem, gdzie wtajemniczeni insiderzy wciskają kit masom? Gdzie dziś robi się prawdziwe pieniądze?




Tłumy jak w hipermarkecie


Po pierwsze, giełda przestała być czymś elitarnym. Przed paroma dekadami dostęp do parkietu był bardzo ograniczony. Na rynku funkcjonowali grubi inwestorzy, maklerzy i wtajemniczeni indywidualni ciułacze. Trzeba było poważnych pieniędzy, żeby interesować się tym rynkiem. Ponadto dostęp do niego w epoce przedinternetowej był mocno ograniczony – wymagał wiedzy, czasu i fatygi.


Dziś sytuacja jest zupełnie inna. Dostęp do giełdy można uzyskać w parę minut, zakładając rachunek maklerski online. Nie wiąże się to z żadnymi kosztami. Zlecenia składa się w parę sekund. Całą niezbędną wiedzę można z łatwością znaleźć w internecie.

W Polsce może tego aż tak nie widać, ale w krajach anglosaskich spotyka się czasopisma, które piszą o inwestowaniu i spółkach giełdowych jak o produktach - robiąc rankingi, szukając "gwiazd nadchodzącego lata" itp. Klimat tych publikacji przypomina artykuły z Avanti: "Kup sobie spółkę na wiosnę", "Hity marca", "Pięć papierów z megapotencjałem"...




Kup pan trupa!


W ten klimat wpisują się oferty publiczne naszego Skarbu Państwa. Nikt poważnie nie rozmawia o przyszłości i kondycji upublicznianych spółek. Rząd często wcale nie zamierza oddawać nad nimi kontroli i nie sili się specjalnie na restrukturyzacje i rozsądne strategie. Zamiast przekonywać do siebie inwestorów instytucjonalnych, sprzedaje ciemnemu ludowi kupę udziałów, które nie dają nad spółką żadnej kontroli, a potem robi to samo, co robił do tej pory, tyle że za pomocą 51% (albo i uprzywilejowanych 33%) zamiast 100% udziałów.



IPO Facebooka. Przykład karmienia leszcza, które stanie się legendą.



Innym przykładem z tej samej beczki jest IPO Facebooka. Każde przedsiębiorstwo ma swój cykl życia. Kiedyś na parkiet trafiało się w poszukiwaniu kapitału i szans na rozwój. Dojrzałość i dywidendowa starość przychodziła później. Dziś ogromną kasę robi się często poza parkietem. W najbardziej dynamicznym etapie rozwoju uczestniczy co najwyżej wąskie grono milionerów z private equity. Dopiero kiedy biznes zyska kosmiczną popularność, można go opchnąć masom za astronomiczne kwoty, jak teraz robi to Mark Zuckerberg (zainkasuje miliardy, a zachowa 57% głosów na WZA!). Czy ktokolwiek wierzy w dalszy dynamiczny rozwój serwisu, na którym wszyscy mają już konto? Czy ktoś zna pomysł Zuckerberga na zamianę fenomenalnej aktywności użytkowników w żywą gotówkę? Bo zdaje mi się, że ktoś tu sprzedaje zleżałe ulęgałki i każe sobie za nie słono płacić...




Pamiętaj...


To, oczywiście, dość radykalne i nieco ubarwione tezy. Rynki giełdowe pełnią w gospodarce ważne funkcje i z całą pewnością sprowadzenie ich do maszynki do strzyżenia baranów jest grubą przesadą. Jasne, trafiają się spółki (jak City Interactive czy Cormay), na których można zarobić fortunę.


Ale warto jednak zwrócić uwagę na głębokie przemiany, które następują i które całkowicie zmieniają oblicze rynku. Giełda dziś i dekadę temu to diametralnie dramatycznie różne zjawiska. Z jednej strony reaguje szybciej, jest bardziej przejrzysta i dostępna. Z drugiej jednak, jej popularność i zmiana profilu inwestora rodzą pokusę nadużyć i utrudniają wyszukiwanie tanich i perspektywicznych spółek.

Coraz częściej, zamiast młodych biznesowych wilków szukających kapitału do spektakularnego rozwoju, na giełdę trafiają niezbyt świeże mody i manie, a inwestorom wciska się papiery spółek-babć, z których smart money uciekają właśnie w poszukiwaniu prawdziwych okazji...

środa, 16 maja 2012

Requiem dla Grecji – finał czy preludium?

Po efektownym początku roku i kilkumiesięcznym powolnym osuwaniu wydarzenia nabrały ostatnio tempa i zanosi się na mocniejszy ruch. W oczy inwestorów znów zagląda strach. Futuresy W20 znalazły się dramatycznie blisko rekordów z września ubiegłego roku. Odbijamy od dna czy spadniemy w przepaść?

Wszyscy mają już serdecznie dość greckiego tematu (ile można?!), ale desperackie próby utrzymywania Grecji na powierzchni ciągle przedłużają agonię. Bankructwo już de facto nastąpiło (czym innym była ubiegłoroczna redukcja zadłużenia o ponad połowę?), ale nie rozwiązało problemu. Nawet przy "optymistycznym" scenariuszu kontynuowania greckich reform, drakońskich cięć i wysokich podatków, monstrualny dług publiczny przed 2020 nie zejdzie poniżej 120% PKB, a więc w tej perspektywie Grecja nie ma szans ani na samodzielne funkcjonowanie na rynku długu, ani na dynamiczny rozwój gospodarczy (skala socjalizmu w Grecji jest wprost niewiarygodna). Ani greccy czerwoni, ani libertarianie (jeśli, oczywiście, takowi by istnieli), nie mają najmniejszego zamiaru brnąć przez dekadę wyrzeczeń w imię – właśnie, czego?

Śmiem twierdzić, że elity polityczne dzielą się na idiotów, którzy wierzą w zaklęcia o ratowaniu euro i cynicznych zaklinaczy, którzy chrzanią androny, żeby uspokoić rynki i kupić czas. Pani Chojna-Duch z RPP powiedziała otwarcie: "wydaje się, że rynki to zaakceptowały, przywódcy polityczni również. Technicznie i logistycznie przygotowanie [wyjścia Grecji ze strefy euro] trwa" (link). Cały świat siedzi na kupie długu i nie znajdzie się nikt, kto miałby dość siły (o woli nie wspominając!), żeby spłacić długi Greków. Czyli: insiderzy już wiedzą, banki przygotowują odpisy, rządy zbroją się na wypadek gospodarczego i społecznego chaosu, a w drukarniach tną arkusze ze świeżymi drachmami. Po drugiej stronie barykady prosty lud czyni własne przygotowania – rzuca kamieniami, głosuje na radykałów, próbując obalić polityczny konsensus i na potęgę wyciąga kasę z banków, na skalę już nieomal regularnego runu (link).




Wydaje się, że nadchodzi czas rozstrzygnięć. Po niedawnych wyborach Grecja funkcjonuje bez rządu, a po kolejnych sytuacja może się jeszcze pogorszyć. Nie mając żadnego gwaranta ustaleń, wierzyciele i rządy UE mogą uznać, że dalsze pompowanie kasy na Bałkany nie ma sensu, bo taniej i bezpieczniej będzie spisać greckie papiery na straty i przepompować kasę bezpośrednio do banków strefy euro, amortyzując skutki upadku Grecji. W tym scenariuszu kontynuowanie planu ratunkowego może stracić sens jakiś czas po drugich wyborach, kiedy stanie się oczywiste, że euroestablishment nie ma z kim rozmawiać po greckiej stronie, a pieniądze lecą w studnię (ponowne wybory planowane są na 17 czerwca).

Tyle rzeczy oczywistych (choć nie zawsze omawianych głośno). Pytania kluczowe brzmią: czy rynek zdyskontował już kolaps Grecji? jakie będą jego konsekwencje? i jak na tym zarobić?

WIG20 opuścił ostatnio kanał spadkowy i zanurkował niebezpiecznie blisko dołka z września 2011 (wyznaczonego na 2018 punktów). Mocno schłodzone wskaźniki zgotują najpewniej jakieś odreagowanie, po którym przyjdzie nam ten dołek przetestować. W długiej perspektywie pozostaję niedźwiedziem, bo ciągle za mało wiemy. Rynek po omacku dyskontuje czarne scenariusze. Gdyby dziś zapadła decyzja o wykopaniu Greków do drachmy, dostalibyśmy pewnie parę dni paniki, huraganowy krach i kilka tygodni lub miesięcy silnych wahań w poszukiwaniu dna, ale zarazem licho by się ziściło i moglibyśmy pomyśleć o dyskontowaniu lepszej przyszłości.

Ale dopóki insiderzy wywalają, śląc wokoło sztuczne, optymistyczne uśmiechy, dopóty jesteśmy w bessie. Z kontrariańskimi odruchami radziłbym się wstrzymać do czasu, kiedy będzie już można policzyć trupy. Grajcie long, grajcie short, ale to raczej jeszcze nie jest czas na inwestowanie.