Od pewnego czasu inwestorzy mają powody, by czuć się zdezorientowani - co i raz zaczynamy niby korektę, aby po chwili ustanowić nowy rekord hossy. Co się właściwie dzieje?
Podejrzewam, że to, z czym mamy do czynienia, to jakaś forma przetasowań przed większą korektą. Na giełdzie trwa dystrybucja parzących w palce papierów od dużych i dobrze zorientowanych graczy do mniejszych lub mniej przebiegłych inwestorów. Rynek od dłuższego czasu jest mocno wykupiony, wszyscy "siedzą na papierach" i tylko ich nadziei na "jeszcze parę procent" zawdzięczamy kolejne rekordy. Indeksy giełdowe ustanawiają nowe szczyty, ale robią to niejako ostatkiem sił - widać to na wykresach, które zaczynają przypominać rzucony kamień w najwyższej fazie lotu. Spadanie jest tylko kwestią czasu.
Za kierunkiem w dół przemawia sporo argumentów fundamentalnych - rośnie inflacja, którą trzeba będzie temperować zaostrzoną polityką monetarną, rządy UE tylko dzięki hojności Chin wykpiły się od poważnych problemów z rolowaniem monstrualnego zadłużenia, również dług USA zaczyna być postrzegany jako ryzykowny, a nastroje na rynkach, po dłuższych, nieprzerwanych wzrostach, zrobiły się (nazbyt) szampańskie. Gdy tylko padnie jakiś większy klocek tego domino - polecimy w dół. Chinom zacznie się sypać przegrzana gospodarka, jakieś waluty stracą na wartości, to z kolei wyłoży jakieś budżety, cięcia budżetowe przyduszą gospodarki i koło się zamknie...
Jak twierdzi Thomas DeMark - facet, którego wskaźniki zapowiedziały spadki w 2007 - "Amerykański rynek akcji dzielą dni od ukształtowania średnioterminowego szczytu koniunktury. Jestem przekonany, że w ciągu tygodnia-dwóch na rynku będą już trwały spadki. One mogą być dość gwałtowne".
Obecny sygnał sprzedaży S&P500 (z 14 stycznia) jest pierwszym od marca tego roku, kiedy to z kolei wskaźniki wygenerowały sygnał kupna (niemal w samym dołku korekty). Między obydwoma sygnałami S&P500 zyskał 90% i mocniejsza korekta wydaje się zasłużona. Kiedy nastąpi - jak myślicie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz