środa, 4 stycznia 2012

Obligacje z Catalyst - 10% zysku, 100% ryzyka

Nie ukrywam, że zawsze sceptycznie podchodziłem do rynku Catalyst, na którym obraca się obligacjami. Rzeczywistość zdaje się potwierdzać, że – wbrew marketingowym hasłom – nie jest to dobry sposób na pomnażanie oszczędności.


Nim zainwestuję pieniądze, zawsze liczę relację zysku do ryzyka. W świecie, w którym przyszło nam żyć, i pierwsze, i drugie pozostaje oczywiście niewiadomą, ale myśląc o określonej inwestycji przyjmujemy zawsze jakieś założenia. I właśnie z tych założeń wynika mi niezbicie, że zakupy na Catalyst to pomysł po prostu absurdalny. Dlaczego?


Otóż oprocentowanie obligacji nie przekracza zwykle 10%. Nie śledzę tego rynku na bieżąco, ale podejrzewam, że nieliczni emitenci oferują oprocentowanie, które przy obecnym WIBORze pozwala nieznacznie tę wartość przekroczyć. W porównaniu z dobrymi lokatami (obecnie 5-6%), daje to całkiem sensowną premię, która na pierwszy rzut oka wydaje się nawet kusząca.


Niestety, wbrew radom z mądrych podręczników, obligacje wcale nie są "praktycznie pewnym" instrumentem finansowym. Na skalę światową obserwujemy właśnie wielki kryzys zadłużenia, a obligacje nawet najstabilniejszych państw nie cieszą się już bezgranicznym zaufaniem. Tym bardziej ryzykowne są obligacje samorządów i korporacji, które mogą paść ofiarą zadłużonych i desperacko szukających finansowania rządów. Prawda jest taka, że jedyną gwarancją wykupu obligacji stanowi stojąca za ich emisją instytucja. Kłopoty Anti, Budostalu-5 i im podobnych pokazują właśnie, że istnieje realne ryzyko niewypłacalności emitenta i możliwość utraty nie tylko odsetek, ale nawet kapitału!


Aby się przed taką ewentualnością uchronić, należałoby dobrze znać sytuację finansową spółki, co w przypadku np. spółek giełdowych oznacza w praktyce odrobienie pracy domowej z analizy fundamentalnej. Jeśli już takowej dokonamy, to mamy dwie możliwości:


A) kupić na rynku wtórnym wyemitowane przez spółkę obligacje, które nabywamy na rynku wtórnym płacąc koszty transakcyjne, premię sprzedającemu, a nawet płacąc podatek od naliczonych komuś innemu odsetek (polecam bardzo wnikliwą lekturę zasad rozliczania!), a do tego kupujemy papier o zwykle bardzo odległym terminie wykupu, którego pozbycie się przed terminem może być nie lada wyzwaniem i kosztować kolejną część kapitału (fatalna płynność Catalyst!);


B) wykorzystać wiedzę o kondycji spółki i po prostu w odpowiednim momencie zainwestować w jej akcje;


W przypadku strategii A mamy do zyskania 10% odsetek, a do stracenia, w razie wykolejenia się emitenta, nawet 100% kapitału; możliwości zarządzania ryzykiem są przy tym mocno ograniczone.


W przypadku strategii B zyski nie są niczym ograniczone, a relatywnie duża płynność na rynku kasowym pozwala rozsądnie zarządzać ryzykiem i z powodzeniem ograniczyć je do np. 10%.


Innymi słowy – gdy w spółce dzieje się dobrze, akcjonariusze zgarniają kilkudziesięcio- albo i kilkusetprocentowe zyski, a obligatariusze dostają swoje 10%; gdy spółka popada w tarapaty, posiadacze akcji wypadają z biznesu na stop-lossach zachowując zyski albo tracąc kilka procent, a obligatariusze stają przed dylematem – czekać i ryzykować cały kapitał, czy próbować kosztownej ewakuacji, szukając kupca na świecącym pustkami Catalyst...


Wybór strategii wydaje się więc oczywisty.

1 komentarz:

  1. Kolejny przykład: "Papiery korporacyjne Hirny BD Pruszków, nabyte przez fundusze Opera, nie zostały wykupione w terminie"...

    OdpowiedzUsuń