wtorek, 31 maja 2011

Nowe ETFy - hit czy niewypał?

Podczas dzisiejszej sesji inwestorzy po raz pierwszy mogli handlować nowymi ETF-ami Lyxora opartymi o niemiecki indeks DAX i amerykański S&P500. Zainteresowanie nie było zbyt wielkie. I to się raczej nie zmieni. Co jest nie tak z tymi instrumentami?


Odpowiedź jest dość prosta, choć nie dla każdego oczywista. Ich konstrukcja ma w założeniu odzwierciedlać kierunek zmian wspomnianych indeksów, ale indeksy rozliczane są w walucie obcej, a jednostki ETF nie zawierają żadnego zabezpieczenia ryzyka walutowego. Efekt? Jeśli amerykańska giełda wzrośnie o 1%, ale dolar osłabi się w tym czasie o 2%, to w efekcie posiadacz ETF S&P500 będzie na 1-procentowym minusie.


Pani Aleksandra Kosmulska, przepytywana przez "Parkiet", broniła się, że Lyxor nie może brać na siebie ryzyka walutowego, bo opłata za zarządzanie przekroczyłaby wówczas 1% (obecnie 0,15% i 0,2%). Problem w tym, że bez tego zabezpieczenia trudno będzie inwestorom opracować rozsądną strategię, która pozwoliłaby wykorzystać ETF-y.


S&P500 vs USD/PLN w ciągu ostatniego roku. Lustrzane odbicie.


Wystarczy zerknąć na załączony wykres - wykres indeksu S&P500 stanowi niemal lustrzane odbicie kursu dolara, więc ruch obydwu walorów będzie się nawzajem neutralizował. W wypadku ETF S&P500 ta prawidłowość to żaden wyjątek. Wyraźną odwrotną korelację widać w niemal każdej perspektywie czasowej. To oznacza, że ilekroć S&P500 wzrośnie, kurs walutowy ograniczy zysk z inwestycji albo i zamieni go w stratę.


Niezabezpieczone walutowo instrumenty oferuje na GPW także Raiffeisen. Ale wśród jego certyfikatów łatwo znaleźć instrumenty oparte o walory o dużej zmienności. Np. inwestycja w srebro (przez RCSILAOPEN) ma sens pomimo ryzyka walutowego, gdyż zmienność ceny tego towaru zwykle dalece przekracza wahania ceny dolara (więcej: Jak inwestować w złoto na giełdzie?). Nie można tego samego powiedzieć o ETF-ach opartych na indeksach giełdowych. Zmienność kursów walutowych może tu mieć większy wpływ na wynik inwestycji niż zachowanie samego indeksu.


Można oczywiście otworzyć odpowiednią pozycję na rynku walutowym i samodzielnie wyeliminować ryzyko walutowe. Problem w tym, że ETF jest raczej adresowany do mniejszych graczy, którzy nie mają takich możliwości, narzędzi, środków albo odpowiedniej wiedzy. Poważniejszy gracz nie potrzebuje bowiem kupować ETF na warszawskim parkiecie, bo - posiadając dostęp do zaawansowanych narzędzi i zagranicznych rynków - znajdzie z pewnością sensowniejszy sposób czerpania zysków ze zmian indeksów.


Ciekaw jestem przyszłości tych narzędzi. Mam bowiem wrażenie, że powstały wokół nich szum nie ma żadnego przełożenia na ich inwestycyjną użyteczność.

wtorek, 24 maja 2011

Dywidenda - czy to ma sens?

Giełdowe spółki hojnie sypią w tym roku dywidendami. Warszawski parkiet powoli dorasta do zagranicznych wzorców, niedawno dorobił się już indeksu spółek dywidendowych i zapewne tendencja do dzielenia się zyskiem z akcjonariuszami będzie się utrzymywać. Czy jednak dywidenda naprawdę ma sens?


Dywidendowe szaleństwo, to pochodna paru czynników. Spółki, działające w typowo dywidendowych branżach, wygenerowały w ubiegłym roku rekordowe zyski. Są to często jednocześnie spółki duże i dojrzałe, które raczej nie trawią całości zysków na rozwój i inwestycje. Jednocześnie w akcjonariacie tych spółek spory udział ma Skarb Państwa, który - z uwagi na budżetowe problemy - desperacko potrzebuje żywej gotówki.


Ot i częściowe wyjaśnienie tajemnicy nadzwyczajnej hojności zarządów. Dzielenie się zyskami jest ponadto dość powszechnie przyjętą praktyką na świecie i wraz z rozwojem i cywilizowaniem się warszawskiego parkietu - coraz więcej spółek będzie do tych praktyk nawiązywać. Dywidenda to jednak nie tylko zalety. Jest parę przyczyn, dla których nie przepadam za podobnymi podarkami. Dziwne? Pomyślcie sami:


1) Wartość dywidendy - tuż po ustaleniu prawa do niej - jest odcinana od kursu akcji, więc w pewnym sensie nie sposób na dywidendzie zarobić. W końcu wypłacona kwota uszczupla wartość spółki, którą powinna odzwierciedlać cena akcji. Teoretycznie, jeśli kupisz akcje przed jej wypłatą, kiedy rynek już zwykle dyskontuje zbliżającą się dywidendę i cena akcji jest wyższa, a sprzedasz po ustaleniu prawa, kiedy wartość dywidendy zostaje odcięta od ceny akcji - nie zarabiasz i nie tracisz.


2) Natychmiast płacisz podatek. Dywidenda trafia na Twoje konto pomniejszona o 19% "belkowego". Możesz powiedzieć, że płacisz od każdego giełdowego profitu, ale pamiętaj, że inwestując w akcje nie płacisz Fiskusowi od razu. Jeśli stosujesz strategię buy and hold, możesz nie płacić podatku latami. A nawet, jeśli realizujesz zyski, podatek odprowadzasz dopiero po upływie danego roku. To oznacza, że podatek jest zawsze odroczony, a Ty możesz w tym czasie reinwestować i pomnażać środki. Wypłata dywidendy powoduje automatyczne opodatkowanie części środków.


3) Zawsze miałem też wrażenie, że dywidenda w jakimś sensie zaprzecza idei inwestycji w akcje. Giełda ma być źródłem paliwa dla spółek, które inwestują pieniądze akcjonariuszy i rozwijają się, pomnażając swoją wartość. Kupujesz akcje, a potem wchodzisz w nowe emisje, bo liczysz, że wartość Twojego portfela wzrośnie (najlepiej wielokrotnie!). Wobec tego - jaki sens ma zwrócenie Ci Twoich pieniędzy, pomniejszonych o podatek?


Oczywiście powyższe argumenty to spore uproszczenie. Po pierwsze, są spółki, które są skazane na wypłatę dywidendy z racji specyfiki swojej strategii i branży, w której działają. Po drugie, inwestowanie w spółki dywidendowe może być ciekawą formą pośrednią, między akcjami a bardziej przewidywalnymi formami inwestycji, jak obligacje. Po trzecie, przy odrobinie umiejętności i szczęścia, na dywidendach potrafią zarobić nawet grający krótkoterminowo spekulanci.


Nie zmienia to jednak faktu, że dywidenda nie wydaje mi się nigdy rzeczą kuszącą. Wolę spółki, które wypracowane zyski reinwestują, mnożąc swoją wartość i budując fundamenty pod jeszcze większe zyski w przyszłości. Szukając pewnych profitów, wolę zakładać lokaty.

poniedziałek, 23 maja 2011

Nowe narzędzia dla inwestorów

Niebawem nasza giełda przesiądzie się ze stareńkiego Warsetu na nowy silnik Universal Trading Platform (UTP), kupiony od giełdy nowojorskiej. Wraz z nowym systemem inwestorzy dostaną kilka ciekawych narzędzi.


Zlecenia kroczące (peg) - czyli zlecenia z limitem aktywacji uzależnionym od aktualnego układu arkusza zleceń. ING zaoferowało podobne narzędzie już jakiś czas temu (Duże zmiany dla inwestorów w mBanku i ING), ale oparte były one na infrastrukturze samego ING i tym samym nie działają równie sprawnie, jak działać powinny zlecenia obsługiwane przez samą giełdę.


Zlecenia VFA i VFC - czyli zlecenia na najbliższy fiksing (valid for auction) oraz na zamknięcie (valid for closing). Szczególnie ta druga opcja może okazać się całkiem przydatna w kontekście przedłużonej sesji na warszawskim parkiecie.


Zlecenia GTT (good till time) - czyli zlecenia z terminem ważności do konkretnego momentu. To spory krok naprzód, biorąc pod uwagę, że obecnie termin ważności ustalać możemy z dokładnością do dnia.


Zlecenia krzyżowe (guaranteed cross) - umożliwi złożenie dwóch przeciwstawnych zleceń, które zrealizują się nawzajem. Jedynym warunkiem będzie wskazanie drugiej strony transakcji i zmieszczenie się w widełkach. Obecnie wymiana większej liczby papierów odbywa się albo poza system giełdowym, albo w formie niezbyt wygodnej "ustawki" na parkiecie (jak podejrzewam, organizowanej z telefonem przy uchu).


Dodatkowo przejście na nowy system zmieni nieco mechanizm zawieszania notowań w momencie naruszenia ograniczenia wahań kursu (czyli tzw. widełek) oraz sposób obsługi zleceń PKC, PCR i PCRO. W obydwu przypadkach zmiany idą w kierunku zwiększenia płynności (w sytuacjach, w których dziś zlecenia są w całości odrzucane, pojawią się możliwości ich częściowej realizacji). Więcej szczegółów dotyczących zmian podaje dzisiejszy "Parkiet".


Jednak wdrożenie nowego systemu na warszawskim parkiecie to dopiero pierwszy krok. Osobną kwestią pozostaje implementacja nowych rozwiązań przez biura maklerskie. Niektóre, jak BOŚ i ING Securities, już dziś oferują zaawansowane narzędzia. Inne, jak mBank, potrzebowały lat, aby zaimplementować do swoich rachunków maklerskich podstawowe kategorie zleceń (typu PCR i PCRO), a obroty do dziś zliczają ubiegłoroczną metodą. O wyborze narzędzi, po które będziemy mogli sięgnąć, zadecydują więc nie starania GPW, ale nasze biura maklerskie...

piątek, 13 maja 2011

PGNiG - przebudzenie gazowego giganta?

PGNiG nie należy do spółek, które rozpieszczają swoich akcjonariuszy spektakularnymi wzrostami. Jeszcze w styczniu tego roku można było kupić akcje spółki po cenie z debiutu z 2005 roku. Tym bardziej zdumiewające jest to, co działo się z kursem wczoraj...


Przy fatalnym rynku, na którym WIG20 zaliczał przez większą część dnia ponadprocentową korektę i wchodził w trend spadkowy, a rosło raptem parę spółek - niepozorne PGNiG (PGN) przebiło opór na 3,95, ustanawiając półtoraroczne maksima przy obrotach przekraczających 100 milionów złotych.


PGNiG. Wykres dzienny. Miniony rok to ruch bokiem i walka z oporem na 3,95zł.

W trakcie sesji skupowane były ogromne pakiety akcji, których rozmiar wydawał się przekraczać możliwości spekulantów (raczej zresztą niechętnych tej, uchodzącej za "leniwą" i "ospałą", spółce). Jakby tego było mało - najwyższy kurs dnia osiągnięto na zamknięciu, kiedy za walor płacono 4,10 (5,13% powyżej przedwczorajszego maksimum).


Co spowodowało wzrosty? Trudno powiedzieć. Spółka zaskoczyła wynikami (zysk netto o 41,3% przekroczył konsensus analityków!), ale zarazem zastrzegła, że okres doskonałych rezultatów powoli dobiega końca i wykazała zerową rentowność w sprzedaży gazu. W lipcu spółka przydzieli akcjonariuszom dywidendę, ale to raptem 0,12gr na akcję. PGNiG prowadzi odwierty w poszukiwaniu gazu łupkowego i planuje budować z Tauronem elektrownię gazową, ale na rezultaty tych działań przyjdzie poczekać lata. Spółka notowana była z pewnym dyskontem, a analitycy wyceniali ją na ponad 4zł za akcję, ale skąd ten ruch korygujący akurat teraz, przy kiepskich perspektywach szerokiego rynku?


Pięć lat w trendzie bocznym z przerwą na krótką hossę. Spółka dla cierpliwych.


Na te pytania odpowiedzi nie znamy. Faktem jest, że ktoś wczoraj w pośpiechu skupował PGNiG po cenie, jakiej nie widziano tu od miesięcy, a to każe podejrzewać, że niebawem zobaczymy jeszcze wyższe poziomy cenowe (a przynajmniej takich spodziewają się zasobniejsi gracze). O PGNiG wspominaliśmy już w ubiegłym roku (Czy kurs PGNiG doda gazu?), gdy kurs zmagał się z oporem. Teraz ten opór w końcu pękł...




Uwaga: Publikacja posta została opóźniona przez problemy techniczne usługi Blogger, jednak zachowanie papieru na dzisiejszej sesji zdaje się potwierdzać sygnał kupna wygenerowany na wczorajszej sesji - kurs nie spadł dziś poniżej 4,04 i ani na chwilę nawet nie zbliżył się do pokonanego w czwartek oporu na 3,95. Wnioski pozostają więc aktualne.

niedziela, 8 maja 2011

Czarny tydzień srebra - uciekać czy kupować?

W minionym tygodniu rynek surowców zaliczył solidną korektę. Medialnym liderem spadków było srebro, którego przecena sięgnęła 30% i dynamiką przyćmiła niedawne, spektakularne wzrosty. Czyżbyśmy obserwowali koniec surowcowej hossy? A może to doskonała okazja do zakupów?


Tego oczywiście nikt nie wie, ale wydaje się, że przyszłość przyniesie jednak dalszy wzrost cen surowców. Tak przynajmniej twierdzi Adrian Day, autor wydanej w ubiegłym roku książki "Investing in Resources" (znajdziesz ją np. tutaj).


Day twierdzi, że inwestorzy stoją dziś przed szansą, jaka może nie powtórzyć się już za ich życia. Rozwój Chin, Indii i kilku innych rynków sprawi, że ich gospodarki wygenerują niebawem niewyobrażalny popyt na surowce. Rozmiary tych rynków sprawią zaś, że czekają nas bezprecedensowe zjawiska w światowej ekonomii. Rynek surowców jest bowiem ze swej natury mało elastyczny - ich zasoby są ograniczone a nowe złoża (których zresztą nie jest przecież nieskończenie wiele) są coraz trudniej dostępne i coraz droższe w eksploatacji. Miliardowe społeczeństwa, które zapragną pralek, telewizorów i samochodów, a potem także pełnych baków i terawatów energii, nie mogą nie doprowadzić do skokowych wzrostów cen towarów.


Investing in Resources. Adrian Day


Ostatni rok potwierdził wiele tez Daya. Miedziowa hossa, która daje zarobić polskim akcjonariuszom KGHM, ma przecież swoje korzenie w chińskiej gospodarce, zgłaszającej ogromny popyt na światową miedź i windującej jej ceny na historyczne szczyty. To samo zjawisko ma miejsce na wielu innych rynkach.


Sporo pisze Day także srebrze. Popyt na nie jest zdywersyfikowany. Z jednej strony metal ten posiada unikatowe właściwości, czyniące go niezbędnym w przemyśle; z drugiej - spore jest zapotrzebowanie ze strony branży jubilerskiej; ostatnio zaś stał się też ulubionym towarem inwestorów. Day dowodzi, że bogacące się społeczeństwa BRIC (i nie tylko) zwiększą zapotrzebowanie na srebro na wszystkich tych frontach, bo będzie im ono potrzebne zarówno do wyrobu wielu dóbr, jak i stanie się obiektem pożądania i inwestycją. Perspektywy wzrostów są - wg Daya - oszałamiające.


Żadne wzrosty nie odbywają się, oczywiście, bez korekt, więc i w tym przypadku nie należy spodziewać się nieprzerwanej, szaleńczej hossy. Tym bardziej, że bardzo wysokie ceny mogą skutecznie ostudzić popyt, doprowadzając do załamania niektórych gospodarek i dokonując tym samym swoistej autokorekty. Day twierdzi jednak, że surowce mają przed sobą wzrosty, o których nam się nie śniło, a każdy spadek należy traktować jako przejściowy i wykorzystywać do zakupów (przeczytaj "Jak inwestować w złoto i srebro na giełdzie?"). Ostrzega przed pokusą sprzedaży, gdy będzie już bardzo drogo - bo ma być jeszcze o wiele drożej!


Srebro (futures). Ostatni rok wzrostów i ostre nurkowanie. Co dalej?


W tym kontekście obecne spadki cen - nazywane przez wielu pęknięciem spekulacyjnej bańki - należałoby traktować jako zaproszenie do inwestycji. Czy Day ma rację? Tego dowiemy się dopiero po latach. Ale może warto posłuchać jego argumentów i zastanowić się, czy ten rzekomy krach, to aby nie niepowtarzalna okazja?

sobota, 7 maja 2011

Cormay - dzień z życia polskiej giełdowej dżungli

Być może w piątek zwróciliście uwagę na spółkę Cormay. To, co działo się z jej kursem skłania do smutnych refleksji o kondycji polskiego rynku kapitałowego. GPW, wbrew kolorowym broszurom, to nadal dżungla, na której ciągle najłatwiej wygrać, grając po prostu nie fair.


W czwartek, po zakończeniu sesji giełdowej, spółka Cormay opublikowała elektryzujący komunikat, w którym poinformowała o dobiegającym końca ważnym procesie patentowym. We współpracy z jednym z polskich instytutów naukowych Cormay ma wdrożyć przełomowy wynalazek, który "doprowadzi do rewolucyjnych zmian na rynku diagnostyki medycznej w skali globalnej". Ton komunikatu brzmiał równie entuzjastycznie, jak niektóre giełdowe doniesienia o znalezieniu złóż ropy, które od czasu do czasu prowadzą do spekulacyjnych szaleństw.


Trudno się więc dziwić, że po akcje spółki ustawiła się od rana kolejka inwestorów. Kurs otwarcia wyniósł 19,27zł (ponad 13% powyżej czwartkowego zamknięcia) i... był najwyższym kursem tego dnia. Kto kupił na otwarciu, ten do końca dnia zanotował dwucyfrową stratę. Po 9.00 rozpoczęło się tzw. "sypanie", które sprowadziło kurs spółki nawet poniżej poziomu z poprzedniego dnia. Ostatecznie zamknięcie nastąpiło na poziomie 17,09zł (+0,53%). Co się stało? Gdzie się podziały szaleńcze wzrosty??


6 maja 2011. Cormay. Wykres dzienny (3 minuty).


Cormay (CRM) to producent odczynników diagnostycznych i dystrybutor aparatury medycznej, spółka o dobrej opinii i niezłych wynikach, której giełdowa kapitalizacja wzrosła 10-krotnie w ciągu roku od dna bessy. W drugiej połowie 2010 kurs ustabilizował się w przedziale 4,50-6,50, co już uznawano za dość "ambitną" wycenę. Mimo to na przełomie roku kurs wyszedł z konsolidacji górą i rozpoczęła się fala dynamicznych wzrostów, które sięgnęły 200%Wielu zastanawiała ich przyczyna...


Cormay. Dlaczego "droga" spółka ciągle dynamicznie drożała? Dziś już wiemy...


Dziś można już przedstawić dość prawdopodobną teorię, która powinna chyba stać się przedmiotem zainteresowania regulatora rynku i organów ścigania. Oczywiście wzrosty mogli wywołać nieświadomi niczego spekulanci i technicy, którzy - po kilku miesiącach zakupów - genialny komunikat uznali za okazję do realizacji zysków... Teoretycznie to możliwe, że w kilkumiesięcznej akumulacji nie brał udziału nikt, kto posiadał dostęp do poufnych danych... Istnieje też prawdopodobieństwo, że nie złamano prawa ani nie grano nieetycznie... Tylko - powiedzcie szczerze - kto z Was w to wierzy?