piątek, 9 grudnia 2011

Badanie inwestorów - czego zabrakło?

Na to pytanie stara się odpowiadać od kilku lat Stowarzyszenie Inwestorów Indywidualnych. Tegoroczne wyniki nie są szczególnie odkrywcze. Znacznie ciekawsze wydaje się to, czego te badania nie pokazują...


Niestety, materiał zaprezentowany przez SII nie zawiera żadnych szczegółów metodologicznych, a te mogłyby wzbudzić poważne wątpliwości. Po pierwsze - 7 tysięcy ankiet to kropla w morzu miliona pięciuset tysięcy rachunków maklerskich. Badanie nie wydaje się szczególnie reprezentatywne. Tym bardziej, jeśli było prowadzone wyłącznie przez Internet. Przedstawia wówczas bardziej profil internauty niż profil inwestora.


Widać to po odpowiedzi na pytanie o sposób inwestowania. Kupujący akcje bezpośrednio mają rzekomo ogromną przewagę na inwestującymi przez rozmaite TFI, a tymczasem rzeczywistość jest przecież zupełnie inna. Ciekawa jest też deklarowana stopa zwrotu, wskazująca na coroczne, kilkudziesięcioprocentowe zyski przy minimalnej, 1-procentowej stracie w kryzysowym 2008 roku. A świstak siedzi...


Nie kwestionuję sensu prowadzenia podobnych badań, ale myślę, że o wiele ciekawsze efekty dałoby wygenerowanie kilku raportów z baz danych biur maklerskich albo najlepiej KDPW. Dopiero wtedy, okazałoby się, ilu inwestorów faktycznie zarabia, ilu systematycznie, od lat pomnaża majątek, a ilu pręży muskuły w tegorocznym badaniu, by pewnego dnia wyzerować depozyt i zniknąć z rynku w przyszłym roku. Tego jednak nigdy się pewnie nie dowiemy...






poniedziałek, 21 listopada 2011

Polityczne harce i spadający miedziak

Polskimi inwestorami wstrząsnęło nurkowanie potężnego KGHM, który - po exposé premiera - stracił już 20% rynkowej kapitalizacji. Tymczasem to wydarzenie nie stanowi żadnej niespodzianki, jeśli pamięta się tylko o kilku istotnych kwestiach...




Trzy największe spółki WIG20 – PKO, KGH, PZU – mają łącznie niemal 40% udział w całym indeksie. W pierwszej Skarb Państwa posiada większościowe udziały (wliczając pakiet posiadany przez BGK), w drugiej i trzeciej – faktyczną kontrolę sprawuje dzięki jednej trzeciej udziałów. Z kolei z 10 największych spółek, odpowiadających 84,4% całego indeksu WIG20, Skarb Państwa nie pojawia się w akcjonariacie tylko dwóch (PEO i TPS), a we wszystkich pozostałych jest największym udziałowcem. Last but not least – to właśnie państwo we wszystkich branżach ustala reguły gry (prawo i podatki), a obradujący stale parlament jest w stanie w każdej chwili uchwalić coś głupiego i wysadzić w powietrze całe sektory gospodarki, a przynajmniej wyrządzić w nich niepowetowane szkody.

Co to oznacza w praktyce? Otóż kupowanie papierów na polskiej giełdzie bez uwzględnienia ryzyka, które kreują politycy, jest czystej wody lekkomyślnością. Szczególnie teraz, kiedy budżet się nie dopina, a dług publiczny zaczyna wymykać się spod kontroli. Jak pisał Alexis de Tocqueville, "Nie ma takiego okrucieństwa ani takiej niegodziwości, której nie popełniłby skądinąd łagodny i liberalny rząd, kiedy zabraknie mu pieniędzy".

Co mogą zrobić politycy?


1. Sprzedaż pakietu akcji

Dość banalna metoda na pozyskanie pieniędzy – polega na sprzedaniu posiadanych udziałów. Często odbywa się to z zaskoczenia i potrafi spowodować potężny odpływ kapitału i znaczące spadki. Tak było w mijającym roku po pojawieniu się informacji o przyspieszonej budowie księgi popytu na akcje Tauronu (marzec) i PZU (czerwiec). Mając dostęp do poufnych informacji albo przynajmniej refleks, można na takiej operacji sporo zarobić (patrz: PZU - czarny czwartek czy niepowtarzalna okazja?). Niestety, większość inwestorów w czasie takiego zamieszania wypada pewnie na stop-lossach i zostaje na lodzie – bez zysków i bez akcji.


2. Drenowanie spółek z kapitału

Pół biedy, jeśli drenowanie polega na wypłacie dywidendy (choć bywa ona szkodliwa, patrz: Dywidenda - czy to ma sens?) – wówczas pieniądze dostają również mniejszościowi akcjonariusze, chociaż to Skarb Państwa, w przeciwieństwie do nich, nie traci na podatku. Gorzej, gdy państwo wyciąga ze spółki pieniądze wymuszając nie zawsze racjonalne decyzje ekonomiczne. Dobrym przykładem jest prywatyzacja, która czasem odbywa się tak, że państwo sprzedaje drogo swoje papiery, a popyt zapewnia inna, kontrolowana przez rząd spółka...


3. Nowe prawa, podatki

Oczywiście, jak twierdził Mark Twain, "niczyje zdrowie, wolność, ani mienie nie jest bezpieczne kiedy obraduje Parlament", ale spółki kontrolowane przez Skarb Państwa są szczególnie zagrożone. Skok na kasę biznesu to zawsze dla rządu ryzyko (zadarcia z wpływowym lobby, ucieczki inwestorów z kraju, społecznych protestów, medialnej nagonki), dlatego najbezpieczniej jest docisnąć sektor, który się kontroluje. Opór wobec np. planów opodatkowania banków był ogromny, a opodatkowanie miedzi, którą w Polsce na dużą skalę wydobywa tylko potulny wobec władzy KGHM, pójdzie już gładko. A że "miedziak" spada po tym jak rzucony w przepaść?...


Te zagrożenia to niby nic nowego, ale nie każdy o nich pamięta. Kupując papiery wartościowe – warto mieć na uwadze, kto nie tylko rozdaje tu karty, ale równocześnie bierze udział w grze i na bieżąco ustala jej zasady...

poniedziałek, 14 listopada 2011

5 pułapek czyhających na kontraktach

Kiedy na rynku zaczyna się bessa, wielu inwestorów, sprzedawszy akcje, szuka innego sposobu na pomnażanie kapitału. Wielu z nich trafia na rynek kontraktów i próbuje "grać na spadki". Bardzo często - z fatalnym skutkiem. Poznaj 5 pułapek rynku terminowego.


1. Dźwignia finansowa


Na pierwszy rzut oka wygląda to kusząco - ruch indeksu o jeden punkt oznacza zmianę stanu konta o 10 złotych. 50-punktowy spadek WIG20 to 500zł w kieszeni na każdym sprzedanym kontrakcie FW20 (a do jego sprzedaży wystarczy depozyt w wysokości ok. 2,5 tys. PLN!). Niestety, ta sama dźwignia, która mnoży zyski, czyni z kontraktów narzędzie bardzo niebezpieczne. Wystarczy ogłoszenie lepszych danych i indeks podskakuje o kilkadziesiąt punktów, boleśnie uszczuplając depozyt. Gra ze stop-lossem oznacza dotkliwą opłatę za każdy błąd, a gra bez stop-lossów to dla większości graczy prosta droga do bankructwa.


2. Otwarcie z luką


O ile zmienność w czasie sesji można do pewnego stopnia opanować (tnąc straty w razie złego obrotu spraw), o tyle po zamknięciu rynku inwestor zostaje wystawiony na ciosy bez żadnej możliwości obronyKiedy notowania zaczynają się 3% poniżej zamknięcia z dnia poprzedniego, dla WIG20 równego 2500 oznacza to minus 75 punktów i - tym samym - minus 750zł na każdym z kontraktów. W skrajnych przypadkach można wyobrazić sobie spadek tak dotkliwy, że kasujący cały depozyt zabezpieczający. W takiej sytuacji broker zamyka pozycję i - w razie strat przekraczających kwotę depozytu - będzie domagał się jego uzupełnienia. Warto mieśc świadomość, że pozostawianie otwartej pozycji na noc oznacza akceptację takiego ryzyka.


3. Gwałtowność spadków


To oczywiste, że aby zarabiać na spadkach, inwestor musi mieć otwartą krótką pozycję w momencie, kiedy spadek następuje. Spadki mają jednak często dość gwałtowny przebieg. W ciągu kilku minut indeks ostro nurkuje, aby następnie ustabilizować się lub wygenerować korekcyjne odbicie. Złapanie takiego gwałtownego ruchu to nie lada sztuka. Szczególnie, że w okresie niepokojów na rynkach również wzrosty stają się bardzo dynamiczne. Kiedy odbicie jest wystarczająco mocne, może dojść do niebezpiecznego dla grających na spadki tzw. short squeeze (automatycznie odpalane zlecenia stop loss i take profit niedźwiedzi powodują błyskawiczny, silny wystrzał w górę).


4. Drapieżniki i giganci


Każdego dnia KDPW rozlicza uczestników rynku terminowego. Każda złotówka zysku jednego gracza jest odpisywana z konta innego. Warto mieć to na uwadze. Warto też mieć świadomość, że na rynku grają naprawdę grube ryby (zdarza się, jak np. na obecnej serii kontraktów FW20Z11, że jeden gracz skupia w swoim porfelu jedną trzecią (sic!) otwartych pozycji; vide codzienna informacja). Gracze z odpowiednio dużym kapitałem są w stanie manipulować rynkiem. Nie należą do rzadkości sytuacje, w których WGPW wykazuje zdumiewającą słabość lub siłę w stosunku do rynków światowych. Na co dzień można też obserwować tzw. zbieranie stopów w postaci fałszywych wybić z konsolidacji, zaniżania przed gwałtownym wzrostem itp. Wszystko to potrafi skutecznie utrudniać pozostanie na rynku i zarabianie, nawet jeśli prawidłowo przewidujemy trend.


5. Emocje


Niedoceniany, ale kluczowy element giełdowej układanki. Duża dźwignia i spora doza losowości sprawia, że rynek kontraktów terminowych ma sporo wspólnego z hazardem. Bez dokładnie sprecyzowanego systemu i żelaznej dyscypliny gracz ryzykuje wystawienie się na ogromne emocje, które prędzej czy później będą miały destrukcyjny wpływ na decyzje inwestycyjne. Co gorsza - walka z emocjami to wojna, która nie kończy się nigdy, bo nawet po latach inwestowania seria kilku udanych transakcji potrafi wbić doświadczonego inwestora w dumę i zbytnią pewność siebie, usypiając czujność i prowadząc do dotkliwych strat.


Wymienione zagrożenia to, oczywiście, nie wszystko, czego należy obawiać się na rynku terminowym. Wystarczy wspomnieć o niedostatecznej płynności części instrumentów (niemal doskonale płynne są tylko kontrakty na WIG20 - FW20) czy możliwej awarii systemu brokera, która uniemożliwi nam zamknięcie pozycji przynoszącej rosnące straty. Kontrakty nie są remedium na słabe wyniki portfela akcji. To naprawdę wyższa szkoła jazdy i warto mieć tego świadomość.

środa, 26 października 2011

Nie wszystko złoto...

Investor Gold FIZ to już niemal legenda. Kolorowe reklamy, imponująca stopa zwrotu i profesjonaliści u steru. Jest tylko jeden problem. Certyfikaty funduszu staniały z 3405 do 2615 PLN, choć złoto miewa się całkiem nieźle.


Stare powiedzenie mówi, że nie wszystko złoto, co się świeci. Inne - że jak chcesz, żeby coś było zrobione dobrze, to zrób to sam. Jedno i drugie jak ulał pasuje do wielu funduszy inwestycyjnych. Bessa bezlitośnie obnażyła niekompetencje wielu zarządzających i pokazała, że maklerskie szelki nie chronią przed stratami. W ciągłym wyścigu na strategie, który od zawsze trwa na rynkach, najsłabsi przegrywają z kretesem, a i najlepszych prędzej czy później przychodzi pora. Kupując jednostki nie masz żadnej pewności, że Twój fundusz pokona benchmark. A skoro nie ma pewności, to po co przepłacać? Może lepiej po prostu kupić benchmark (czyli zainwestować np. w ETF - papier, który nie sili się na genialność, tylko idealnie odzwierciedla ruchy indeksu)?


Powiem otwarcie: nigdy nie przepadałem za funduszami. Przypominają mi magiczną czarną skrzynkę, do której mam włożyć pieniądze i liczyć, że wyciągnę ich stamtąd więcej, niż zainwestowałem. Nigdy nie wiadomo, który zabłyśnie, a który zbankrutuje. Nie wiem, jakie papiery kupuje fundusz, jak zarządza pozycjami, nie mam żadnego wpływu na ich decyzje, a w razie krachu - umorzenie jednostek trwa parę dni (wersja optymistyczna) lub, co gorsza, staje się całkowicie niemożliwe (jak z funduszami, które inwestowały w Afryce, gdy wybuchły zamieszki w Egipcie). Powyższy wykres pokazuje, że ta nieufność wobec funduszy ma sens.




2008-2011. Wycena certyfikatów Investor Gold FIZ (niebieski) vs cena złota w PLN i certyfikaty RC.


Investor Gold FIZ to fundusz, który inwestuje w złoto i inne metale szlachetne (kruszec, akcje spółek itp.) i chwali się imponującą, trzycyfrową stopą zwrotu od momentu powstania (153% w 57 miesięcy!). Tęgie głowy w tym funduszu aktywnie zarządzają portfelem i głowią się, jak zabezpieczać inwestycję i korzystać na złotej hossie.


W tym samym czasie Raiffeisen oferuje na giełdzie proste certyfikaty o niemedialnej nazwie RCGLDAOPEN, których cena ma idealnie podążać za ceną złota przeliczoną na PLN (więcej: Jak inwestować w złoto na giełdzie?), a jedyną rolą Raiffeisena jest zapewnianie płynności (w przeciwieństwie do certyfikatów w/w FIZ - jest doskonała!) przez ciągłe wystawianie ofert kupna i sprzedaży (przy niewielkim spreadzie, na którym jednocześnie animatorzy zarabiają).


Na powyższym wykresie widać, że prymitywna, jaskiniowa strategia podążania za ceną złota jest dużo skuteczniejsza niż aktywne zarządzanie przez profesjonalistów! Gdy w kryzysie w 2008 roku Investorsi dostawali po tyłku, tracąc niemal trzecią część kapitału, złoto drożało w najlepsze. Potem mozolnie nadrabiali stratę, by w tym roku wyjść na minus, gdy złoto zdrożało od stycznia z 4000zł do 5500zł za uncję (sic!).


To oznacza, że jeśli ktoś kupił przed paru laty parę sztabek i wsadził je pod materac, okazał się lepszym inwestorem od solidnie opłacanych speców, którzy przez cały ten czas walczyli na rynku złota, czarowali, hedżowali i analizowali. Rozumiem, że Panowie mają ambitne plany i rodziny na utrzymaniu, ale - pytanie czysto retoryczne - dlaczego i za co właściwie miałbym im płacić??

piątek, 23 września 2011

Dajcie spokój analitykom!

Analitycy na stos! Tylko patrzeć, jak oszukany i wywiedziony w pole lud rzuci się z widłami na Bogu ducha winnych autorów rekomendacji. Wygląda na to, że intensywność krytyki analityków jest odwrotnie proporcjonalna do ilorazu inteligencji inwestorów...


Byki i niedźwiedzie walczą zażarcie na parkietach całego świata, ale co do jednego panuje wszechobecna zgoda - analitycy to zło. No, bo przecież obiecywali 170zł za JSW i 8zł za Tauron, a tu, kurde, panie, srogie lanie!


Zdezorientowani inwestorzy z przecenionymi akcjami w portfelu najpierw tłumaczyli sobie spadki przejściową korektą, a teraz, gdy złudzenia zaczęły się rozwiewać, klną analityków na czym świat stoi. Wcielam się więc na chwilę w rolę advocatus diaboli i niniejszym wołam:




Ludu Durny!
Zamiast rzucać kamieniem zechciej przez chwilę pomyśleć i zauważyć, że:


1. Nasze rekomendacje to nie tylko tzw. "cena docelowa", którą bezmyślnie przekazujecie sobie z ust do ust i z klawiatury do klawiatury. Jest tam dużo więcej tekstu, którego w umysłowym lenistwie nie chce się Wam czytać, a z którego dowiedzielibyście się również wiele o spółce, jej strategii, wynikach, otoczeniu, szansach i - last but not least - zagrożeniach.


2. Szacując wartość akcji, przyjmujemy jakieś założenia dotyczące cen surowców, kondycji gospodarek, trendów, popytu i podaży, bez których szacować czegokolwiek nie sposób. Te założenia zwykle nie odbiegają mocno od bieżących realiów rynkowych, bo i nie jest rolą analityka zgadywać, kiedy odwróci się trend wzrostowy na miedzi albo gdzie jest górka na złocie. Staramy się wyceniać spółkę w kontekście dzisiejszych realiów. Jutrzejszych przewidywać nie potrafimy, bo nie potrafi tego nikt (z Buffetem i Sorosem włącznie).


3. Większość wycen akcji opiera się w jakiejś mierze na wycenie porównawczej, która z natury rzeczy jest wyceną względną. Staramy się wskazywać spółki, które na tle rynku wydają się być notowane z dyskontem i jeśli nie ma poważniejszych powodów dla takiego dyskonta, wskazujemy na inwestycyjną okazję mówiąc: spółka jest tańsza niż inne! Niestety, kiedy cały rynek zaczyna spadać na łeb, na szyję - wycena porównawcza natychmiast traci swoją aktualność. Kwartał temu PGNiG był w WIG20 spółką "tanią", dziś jest jedną z droższych na rynku - a przecież jego cena praktycznie się nie zmieniła!


4. Wyceny bardzo wielu spółek praktycznie nigdy nie zbliżają się do "ceny godziwej". Wynika to z kilku prostych przyczyn. Po pierwsze, rynek ma tendencję do popadania w skrajności. Po drugie, sama płynność papierów potrafi mocno rzutować na ich wycenę (czyli nie fundamentalna wartość, ale trudność z kupnem/sprzedażą papieru decyduje o cenie; coś jak zawyżone ceny gorącej czekolady na Grenlandii i zaniżona cena złota w królestwie Midasa). Po trzecie, globalne rynki tworzą sieć arcyskomplikowanych powiązań, a kondycja greckiego budżetu wpływa dziś na producenta polskich słodyczy. Żadna analiza nie jest w stanie uchwycić wszystkich czynników.


Podsumowując, dla rozsądnego inwestora praca analityków to źródło cennych informacji, a dla zręcznego spekulanta - możliwość ugrania paru procent na ewentualnej reakcji rynku na ujawnienie rekomendacji. Wielu z Was to jednak leniwe lemingi, które nie sięgają nawet po pełen tekst rekomendacji, ale kupują papier i ustawiają zlecenie sprzedaży po cenie docelowej. To take ynwestory krzyczą dziś, płaczą i złorzeczą, szukając winnych własnego lenistwa i braku rozsądku wszędzie, byle nie w sobie.

środa, 3 sierpnia 2011

Rzeź na warszawskim parkiecie

Na warszawskiej giełdzie polała się krew. Spadki trwające od kilku miesięcy przekroczyły masę krytyczną i przerodziły się w paniczną wyprzedaż. Wsparcia pękały jedno po drugim, a giełdowe indeksy zamknęły się z ponad 3-procentowymi stratami.


WIG20 tracił przed końcem sesji ponad 100 punktów. Jeśli ktoś nie zamknął rano długiej pozycji na kontaktach FW20, tracił tym samym 1000zł z 1400-złotowego depozytu. Ostatecznie indeks blue chips zakończył dzień ze stratą 3,26%Indeksy małych i średnich spółek nurkowały o - odpowiednio - 3,86% (sWIG80) i 4,88% (mWIG40). Takich spadków rynek nie widział od dawna.


Indeks szerokiego rynku - dzisiejsza czarna świeca robi wrażenie...


Co dalej? Świetne pytanie! ;) Jeszcze dziś rano wydawało się, że indeksy zbliżają się do ważnych wsparć, a mocno wyprzedany rynek czeka choćby korekcyjne odbicie. Zamiast jednak zamknąć lukę, kursy poleciały w dół i nie odbiły się do końca dnia. LOP na kontraktach rósł nieprzerwanie, potwierdzając kierunek ruchu. Niewielkie ożywienie popytu w ostatnich minutach sesji wynikało zapewne tylko i wyłącznie z realizacji zysków i zamknięcia części krótkich pozycji.


Tak silna ofensywa podaży musi w pewnym momencie wywołać reakcję popytu. Dziś kupujących na parkiecie ewidentnie zabrakło, ale w najbliższych dniach rynek czeka zapewne silne odreagowanie, wynikające chociażby z zamykania części krótkich pozycji. Przy tej amplitudzie wahań i tych emocjach inwestowanie (nawet "na krótko") staje się więc szalenie niebezpieczne, szczególnie, jeśli ktoś gra z dźwignią finansową. Warto mieć na uwadze zwiększone ryzyko i odpowiednio zredukować wielkość pozycji - bez względu na jej kierunek.


Jedno jest pewne. Tak silne szarpnięcie w dół otwiera drogę bessie. Gwałtowne spadki - nawet, jeśli krótkotrwałe - zaciążą na zaufaniu do rynku (wycofanie kupujących), uszczuplą aktywa funduszy (umarzanie jednostek i tym samym dalsza wyprzedaż akcji) oraz psychologii obecnych akcjonariuszy (chęć pozbycia się akcji na najbliższym odbiciu). W takiej atmosferze nawet dobre wieści mogą nie wystarczyć, aby odwrócić kierunek rynku...



niedziela, 17 lipca 2011

5 jaskółek nadchodzącej bessy

Giełdowe indeksy już wiosną złapały lekką zadyszkę. Korekta po kwietniowych szczytach wydawała się zbieraniem sił przed kolejnymi rekordami, a tymczasem - ciągle spadamy. Czy to już bessa? Jest kilka argumentów za niedźwiedzim punktem widzenia.

1. Rosną stopy procentowe

Presja inflacyjna spowodowała, że RPP już czterokrotnie w tym roku podniosła stopy procentowe. Stopa lombardowa od połowy 2009 wynosiła 5%, by teraz wzrosnać już łącznie o 1%. Podobnie reaguje wiele innych państw, zmniejszając tym samym podaż pieniądza, utrudniając dostęp do taniego kredytu i zwiększając atrakcyjność bezpieczniejszych form inwestowania i oszczędzania, jak obligacje czy depozyty bankowe.

Choć młody, ledwo okrzepły, polski rynek kapitałowy nie ma dostatecznie długiej historii, by szukać statystycznych prawidłowości, podwyżki stóp to jednoznacznie negatywny sygnał dla rynku akcji, a im dłużej utrzymuje się restrykcyjna polityka monetarna, tym gorzej dla akcji.

2. Szeroki rynek już spada

Mniejsze spółki rosną dynamiczniej niż giełdowe kolosy, ale i szybciej spadają. Kiedy w 2007 roku kończyła się hossa, a WIG20 ustanawiał podwójny szczyt, indeksy mWIG40, sWIG80 i indeks szerokiego rynku WIG nie zdołały już zbliżyć się do rekordów. W tym roku również ujawniła się słabość mniejszych spółek. Indeks sWIG80 stracił już wszystko, co zdołał zyskać od grudnia.

W spektakularne odbicie trudno uwierzyć. Paliwem dla wzrostów mniejszych spółek jest zawsze rodzimy kapitał - w przeciwieństwie do WIG20, który korzysta z zagranicznych dopalaczy i premii za płynność. A polski kapitał nieszczególnie garnie się na giełdę - wielkie prywatyzacje nie przekładają się raczej na dalszą aktywność drobnych ciułaczy na parkiecie, GPW podnosi opłaty odstraszając niedzielnych graczy, przykręcono kurek z kapitałem OFE, a TFI Polacy ciągle unikają i - wobec braku spektakularnych wyników - raczej się to nie zmieni.

3. Kryzys na horyzoncie

Poprzedni kryzys udało się w dużej mierze pozamiatać pod dywan, pompując w światową gospodarkę niewyobrażalne ilości wirtualnego pieniądza. Skutkiem jest ogromne zadłużenie państw, z których wiele stanęło na krawędzi bankructwa. Najgłośniej jest oczywiście o Grecji i kilku innych PIIGS-ach ze strefy euro, ale już 2 sierpnia problemy z rolowaniem długu mogą mieć USA, a w kolejce stoi wiele innych krajów, o których się nie mówi, a których budżety, obciążone monstrualnym zadłużeniem, łatwo mogą przewrócić się przy najmniejszym zachwianiu koniunktury.

Wydaje się, że świat znalazł się w ślepej uliczce. Warto zwrócić uwagę, że gra nie toczy się o spłatę tych długów, ale o ich rolowanie. Państwa nie radzą sobie z bieżącą obsługą - zaciąganiem nowych zobowiązań na poczet spłaty tych zapadających. Co gorsza - zadłużeni są wszyscy, więc trudno sobie wyobrazić, by ktokolwiek przyszedł z pomocą.

Problemy z wykupem obligacji natychmiast uderzą w banki, a utrata przez nie płynności oznacza natychmiastowy krach, który będzie bardziej bolesny niż historia z Lehman Brothers - bo tym razem na żadne manipulacje ani pakiety pomocy nie będzie już nikogo stać.

4. Kilka tykających bomb

Gospodarka zdążyła nas już przyzwyczaić do taniego pieniądza, dwuletniej hossy i dobrych fundamentów spółek. Ten optymizm mamy już w cenach. Warto sobie jednak uświadomić, że siedzimy na kilku tykających bombach zegarowych, które mogą w każdej chwili eksplodować.

Niewielki przedsmak mieliśmy już w tym tygodniu, gdy gruchnęła wieść o możliwych kłopotach Włoch. Na parkietach widać było objawy autentycznej paniki - spadały prawie wszystkie spółki, a na mniej płynnych walorach brak kupujących sprawiał, że popyt pojawiał się dopiero w okolicach dolnych widełek notowań. A były to przecież tylko niegroźne, personalne plotki. Łatwo sobie wyborazić co się stanie, gdy USA nie podniosą do 2 sierpnia limitu zadłużenia (możliwe), Grecja ogłosi bankructwo (przesądzone), a za nią o restrukturyzację długu wniosą inne państwa (raczej kwestia czasu).

W takich warunkach akcje zaczynają parzyć w ręce. Dopóki wisi nad rynkami ten i ów miecz Damoklesa, trudno będzie o entuzjazm kupujących (warunek sine qua non hossy), a posiadacze akcji będą myśleć głównie o tym, czy nie opuścić rynku już dziś, póki jest jeszcze komu sprzedać akcje.

5. Element zaskoczenia

I dno bessy, i rekord hossy zawsze zaskakują graczy. Pomijając nielicznych, którym udaje się trafić w dołki i szczyty (co istotne: na każdym dołku i szczycie są to już inni nieliczni), większość graczy uświadamia sobie zmianę trendu długo po tym, jak ona faktycznie nastąpi.

Spójrzmy na WIG. Ostatnie dynamiczne wzrosty szeroki rynek zaliczał w 2009. Od tamtej pory można było na kolejnych falach nieco zarobić, ale nie są to już spektakularne wartości. Rynek wytraca dynamikę. Ze skrajnego niedowartościowania przeszliśmy do wycen, przy których trudno o okazje cenowe. Biorąc pod uwagę otoczenie makroekonomiczne - łatwo wyobrazić sobie spektakularne spadki (wystarczy nieco wspomnianej paniki), a raczej trudno liczyć na jakiś powszechny wybuch hurraoptymizmu i nowe rekordy.

Moim zdaniem - bezpieczniej jest siedzieć dziś bez akcji i czekać, aż świat rozwiąże przynajmniej kilka ze swoich najbardziej palących problemów.

sobota, 25 czerwca 2011

Jastrzębska Spółka Węglowa - czy warto?

Wygląda na to, że inwestorzy zainteresowani IPO Jastrzębskiej Spółki Węglowej mają twardy orzech do zgryzienia. Światowa gospodarka hamuje, surowce tanieją a nad giełdami krąży widmo bessy. Czy w takich warunkach da się zarobić na IPO JSW?

Odpowiedź brzmi jak zwykle: to zależy. Od horyzontu inwestycyjnego, ostatecznej ceny zakupu, dalszego rozwoju wypadków w światowej gospodarce i wielu innych czynników. Spróbujmy zerknąć na argumenty za i przeciw.

:: Argumenty ZA ::
* JSW to największy w Polsce i Europie producent węgla koksowego;
* trwa węglowa hossa, która wygenerowała 1,5mld zysku w 2010 i najpewniej wygeneruje rekordowy wynik (i dywidendę!) w 2011;
* surowcowy głód rosnącej Azji, który wg niektórych zmieni świat i już nigdy nie pozwoli cenom wrócić na "stare" poziomy;
* branża, w której łatwiej o skok cen niż ich długotrwały spadek - na rynku koksu gra kilku dużych graczy i jedna powódź w Australii potrafi zatrząść rynkiem i nabić kieszenie pozostałym spółkom;
* wycena akcji atrakcyjna na tle sektora (C/WK=2,85; C/Z=8,8);
* lock-upy eliminujące część ryzyka podaży akcji;
* prawdopodobne wejście do WIG20, które uczyni ze spółki pozycję must have w portfelach wielu instytucji;

:: Argumenty PRZECIW ::
* horrendalny poziom uzwiązkowienia i relatywnie wysokie koszty stałe;
* 10-letnie gwarancje zatrudnienia dla załogi (koszty płacy to połowa kosztów stałych, a jedyną metodą ewentualnego cięcia tych kosztów będzie w przyszłości tylko stopniowe odsyłanie pracowników na emeryturę);
* spadki cen akcji tej spółki będą wielokrotnością ewentualnych spadków cen surowców, a głęboka korekta może nawet poważnie zagrozić rentowności JSW;
* spółka zasila sektor stalowy, a więc jest bardzo wrażliwa na każde osłabienie koniunktury; gros jej produktów trafia ponadto do raptem kilku dużych odbiorców, co dodatkowo naraża spółkę na duże wahania popytu;
* w dalszej perspektywie ryzyko podaży węgla z egzotycznych krajów, w których eksploatacja złóż jest wielokrotnie tańsza;
* nie daj Boże wydarzenia typu wypadek w kopalni albo strajki, które mogą mocno bujać kursem albo mocno wpływać na poziom wydobycia (tąpnięcie w kopalni potrafi na długie miesiące znacząco ograniczyć wydobycie);

Kopalnia węgla koksowego Pniówek. JSW S.A. 

Analitycy, uznając spółkę za rozsądnie wycenioną, zapowiadali nawet kilkunastoprocentowy zysk na debiucie. Gdyby te prognozy się spełniły, biorąc pod uwagę obecny sentyment na światowych rynkach, byłby to rezultat wyjątkowo dobry. Z drugiej strony - oferty Skarbu Państwa zakładają zwykle stabilizację kursu, która w tym przypadku przynajmniej przez miesiąc powinna przeciwdziałać ewentualnej przecenie poniżej ceny ofertowej.

Zapisy kończą się w poniedziałek 27 czerwca (w większości biur zapis przez Internet można zrobić do północy). Dwa dni później grecki parlament będzie głosował plan oszczędnościowy, od którego zależy kolejna transza międzynarodowej pomocy. Ewentualne fiasko głosowania może doprowadzić do bardzo silnych zawirowań na rynkach finansowych.

Ale nawet sukces nie gwarantuje wzrostów na parkietach. Zadłużone po uszy socjalistyczne reżimy z Grecją na czele zmierzają do bankructwa i staje się oczywiste dla coraz szerszego grona inwestorów. Widać to w czerwieni giełdowych notowań i to właśnie tu tkwi największe zagrożenie dla inwestycji w JSW. Nikt bowiem nie może zagwarantować, że w dniu debiutu znajdzie się wystarczająco dużo chętnych do zakupu akcji, aby nie tylko od dziesiątek tysięcy indywidualnych inwestorów skupować akcje, ale jeszcze pchać kurs do góry...

poniedziałek, 20 czerwca 2011

Van Tharp - jak inwestować z sukcesem?

W serwisie Bankier.pl ukazał się wywiad z dr Van K. Tharpem, amerykańskim psychologiem, autorem kultowego poradnika dla traderów.

Wywiad znajdziecie tutaj, natomiast książkę (Trade Your Way to Financial Freedom; Giełda, wolność i pieniądze. Poradnik spekulanta) w oryginalnej wersji językowej - tutaj. Prawdę mówiąc, bez znajomości teorii Tharpa wywiad nie jest zbyt interesujący, a nawet - niezbyt zrozumiały. Nie powinno to jednak nikogo zniechęcać do czytania Tharpa. Co takiego składa się na jego teorię?...

W telegraficznym skrócie: Trade Your Way to Financial Freedom to pochwała żelaznej strategii i zautomatyzowanego podejmowania decyzji. Tharp nie pozostawia suchej nitki na niedzielnych inwestorach, którzy pewnego dnia zakładają rachunek maklerski, kupują trochę akcji i czekają na cud. Dowodzi, że brak strategii to prosta droga do bankructwa.

Zamiast podobnie beztroskiego podejścia Tharp przedstawia receptę, która z całą pewnością nie wzbudzi wielkiego zainteresowania, wymaga bowiem ogromnego wysiłku. Polega na zbudowaniu strategii inwestycyjnej, obejmującej określone sygnały otwarcia i zamknięcia oraz zarządzanie wielkością pozycji. Mało tego: Tharp namawia do przetestowania takiej strategii na danych historycznych i żelaznej konsekwencji w jej stosowaniu.

Najważniejsza nauka, jaka płynie z lektury, to znaczenie zamknięcia pozycji. Tharp dowodzi, że to jeden z powszechniej popełnianych błędów - kupno bez określonego planu, dotyczącego przyszłej sprzedaży (tj. kiedy zrealizujemy zysk albo kiedy uciekniemy z rynku ograniczając straty). Beztroskie podejście i brak planu skutkuje kosztownymi błędami - sprzedażą pod wpływem paniki w dołku, zbyt szybką realizacją zysków lub upartym trzymaniem akcji wbrew trendowi spadkowemu. W długiej perspektywie - każda z tych taktyk musi doprowadzić do bankructwa.

Trade your way to financial freedom. Van K. Tharp

Określenie oczekiwanego poziom zysku zanim otworzy się pozycję pozwala też ocenić stopień ryzyka całej operacji. Jeśli zamierzamy zamknąć pozycję po spadku o 5%, to nastawienie na realizację 5% zysku jest bez sensu - oznacza, że relacja zysku do ryzyka wynosi 1:1. Jeśli doliczyć koszty transakcyjne, w długiej perspektywie będziemy pod kreską.

Tharp przekonuje, że błędy popełnia absolutnie każdy. To złudzenie amatorów, że na giełdzie wygrywa ten, kto "wchodzi" w odpowiednim momencie. Nawet najlepsze sygnały i najlepsi traderzy nie są na dłuższą metę znacząco lepsi od zasady losowej. Kluczem do sukcesu nie jest bowiem "wejście w dołku" (z definicji - trudne do systematycznego powtarzania), ale właściwa strategia wyjścia. Pozwalając rosnąć zyskom i tnąc straty oraz otwierając pozycje o proporcjach zysk/ryzyka >1 - realizujemy strategię, za którą przemawia matematyka.

sobota, 18 czerwca 2011

Inteligentne zlecenia w DM BZWBK

Rynek rachunków maklerskich powoli w Polsce dojrzewa i poszczególne domy zaczynają walczyć nie tylko ceną, ale również jakością usług. DM BZWBK wprowadza właśnie trzy nowe typy "inteligentnych" zleceń, które automatyzują i upraszczają grę na kontraktach...


Jesienią ubiegłego roku informowaliśmy o nowych narzędziach, jakie udostępniło swoim inwestorom ING Securities (Duże zmiany dla inwestorów w mBanku i ING). Teraz analogicznym zestawem narzędzi będą mogli posługiwać się także Klienci Domu Maklerskiego BZWBK, choć będą one dostępne wyłącznie dla osób grających na kontraktach indeksowych i akcyjnych (nie można ich zastosować do gry na akcjach).


A szkoda, bo "inteligentne" zlecenia mogłyby przydać się każdemu. Nawet niedzielny inwestor, który stosuje strategię buy and hold, mógłby skorzystać z np. kroczącego stopa, który przesuwałby się wraz z podążaniem kursu spółki za trendem. Powiem więcej - "inteligentne" zlecenia najwięcej korzyści mogą nieść właśnie inwestorom, którzy na co dzień zajmują się czymś innym niż obserwowanie rynku. Dzięki automatyzacji mogliby po godzinach opracowywać strategię, którą następnego dnia realizowałby za nich system.


Zlecenia wdrożone w DM BZWBK to:


Trailing Stop...
...czyli zlecenie ze stopem kroczącym (SSL - Step Stop Limit). Najprostsze zastosowanie takiego zlecenia to gra z trendem, kiedy stop-loss przesuwany jest w górę w miarę, jak cena instrumentu rośnie. Gdy trend się odwraca, zlecenie czeka w określonej odległości na ewentualne wykonanie. Istnieją, oczywiście, warianty zlecenia dla długiej i krótkiej pozycji.


Zlecenie O-C-O...

...czyli dwa zlecenia warunkowe, z których wykonanie jednego automatycznie anuluje drugie (OCO  One Cancels the Other; znane również jako zlecenie ToC – Take or Cut). Klasyczny przykład użycia to ustawienie zlecenia sprzedaży papierów na docelowym poziomie powyżej aktualnej ceny instrumentu (tzw. zlecenie Take) przy jednoczesnym ustawieniu zlecenia sprzedaży stop-loss poniżej aktualnej ceny (zlecenie Cut).


Zlecenie O-T-O...
...czyli rozbudowana wersja poprzedniego typu zlecenia (OTO – One Triggers the Other; zwane również zleceniem SToC – Speed Take or Cut). W tym przypadku zlecenia są aż trzy - Speed, Take i Cut. Jeśli wykona się pierwsze z nich (Speed), to automatycznie wprowadzane są do arkusza dwa kolejne (Take i Cut; konstrukcja dokładnie jak powyżej). Taki mechanizm pozwala z góry zaplanować otwarcie pozycji (Speed), a także automatycznie realizowany poziom zysku (Take) i zabezpieczenie w postaci zlecenia stop-loss (Cut).

Gdybyście chcieli wypróbować nowe narzędzia - w DM BZWBK założenie i prowadzenie rachunku przez pierwszy rok kalendarzowy jest bezpłatne (później pobierana jest opłata w wysokości 55zł; pełna tabela opłat i prowizji tutaj), a same prowizje od transakcji nie odbiegają zbytnio od średniej rynkowej.

czwartek, 9 czerwca 2011

PZU - czarny czwartek czy niepowtarzalna okazja?

To był ciężki dzień dla akcjonariuszy PZU. Skarb Państwa zaskoczył rynek, wystawiając na sprzedaż 10-procentowy pakiet akcji i doprowadzając do sięgającej 5% przeceny spółki. Czy to koniec wzrostów PZU? A może to niepowtarzalna szansa? Warto spojrzeć na pewną analogię...


Podobna sytuacja miała miejsce w marcu. 21/03 po zamknięciu sesji Ministerstwo Skarbu Państwa ogłosiło, że następnego dnia w przyspieszonej książce popytu sprzeda 11,9% akcji spółki Tauron PE (czerwona strzałka na wykresie). Następnego dnia kurs zanurkował - otwarcie nastąpiło 3% poniżej poziomu z poprzedniego dnia (6,10 z 6,39), a w ciągu dnia przecena sięgnęła 4,5%. Ostatecznie zamknięcie nastąpiło na 6,20. Pakiet został sprzedany po 6,15.


Mocny spadek ma w takiej sytuacji oczywistą przyczynę - więksi gracze "rolują" papiery. Wyrzucają w rynek to, co mają w portfelach, zbijając tym samym cenę i licząc na to, że uda im się odkupić akcje od SP z dyskontem. Kiedy nie ponosi się kosztów transakcyjnych i obraca ogromnymi pieniędzmi, nawet 2% różnicy między ceną sprzedaży akcji z portfela a akcji kupowanych od państwa daje niezły profit. To dlatego "grubasy" sypały dziś akcjami i niewykluczone, że sypać będą też jutro.


Tauron. Reakcja na podaż SP? Spadek, konsolidacja, wzrosty...




Co dalej? W przypadku Tauronu przez kolejny miesiąc kurs trzymał się kilka groszy nad ceną państwowego pakietu (to oczywiste - nikomu nie opłacało się sprzedawać taniej, niż dokupił), ale też nie było mowy o wzrostach, bo najdalej kilkanaście groszy powyżej tej ceny pojawiała się duża podaż (to również oczywiste - "przeważeni" gracze, którzy przejęli akcje od SP, musieli szybko skrócić swoje pozycje). Kilka tygodni po całym zamieszaniu, na początku maja kurs wyszedł z konsolidacji - nastąpiło jeszcze "strząśnięcie" (zbito kurs poniżej 6zł, odbierając akcje panikarzom) i spółka przeszła w trend wzrostowy. Co istotne - nad Tauronem nie wisi już groźba podaży ze strony SP, więc zniknęła jedna z ważniejszych przyczyn dyskonta i tym samym całkiem możliwe są nowe szczyty.


Czy tak samo będzie w przypadku PZU? Tego, oczywiście, nie można być pewnym. Zadecyduje kilka czynników - cena sprzedaży pakietu, skala zainteresowania, sytuacja na szerokim rynku oraz dywidenda, o której zadecyduje nadchodzące Walne...


Warto jednak spojrzeć na te spadki chłodnym okiem. PZU już na początku roku wyhamowało spadki i od marca powoli, systematycznie rośnie. Rekomendacje analityków wskazują na niedowartościowanie spółki, a ceny docelowe często przekraczają 400zł. Niebawem WZA uchwali zapewne dość pokaźną dywidendę (PZU planuje wpisać dywidendy w swoją strategię).


PZU. Minister stłukł właśnie największy spodek w historii giełdy ;)


Decyzja ministra wstrząsnęła kursem, ale to ciągle ta sama, solidna i bezpieczna spółka, która jeszcze wczoraj drożała pod naciskiem popytu. Może to, co niektórzy postrzegają jako czarny czwartek, należałoby potraktować jako inwestycyjną okazję?

wtorek, 31 maja 2011

Nowe ETFy - hit czy niewypał?

Podczas dzisiejszej sesji inwestorzy po raz pierwszy mogli handlować nowymi ETF-ami Lyxora opartymi o niemiecki indeks DAX i amerykański S&P500. Zainteresowanie nie było zbyt wielkie. I to się raczej nie zmieni. Co jest nie tak z tymi instrumentami?


Odpowiedź jest dość prosta, choć nie dla każdego oczywista. Ich konstrukcja ma w założeniu odzwierciedlać kierunek zmian wspomnianych indeksów, ale indeksy rozliczane są w walucie obcej, a jednostki ETF nie zawierają żadnego zabezpieczenia ryzyka walutowego. Efekt? Jeśli amerykańska giełda wzrośnie o 1%, ale dolar osłabi się w tym czasie o 2%, to w efekcie posiadacz ETF S&P500 będzie na 1-procentowym minusie.


Pani Aleksandra Kosmulska, przepytywana przez "Parkiet", broniła się, że Lyxor nie może brać na siebie ryzyka walutowego, bo opłata za zarządzanie przekroczyłaby wówczas 1% (obecnie 0,15% i 0,2%). Problem w tym, że bez tego zabezpieczenia trudno będzie inwestorom opracować rozsądną strategię, która pozwoliłaby wykorzystać ETF-y.


S&P500 vs USD/PLN w ciągu ostatniego roku. Lustrzane odbicie.


Wystarczy zerknąć na załączony wykres - wykres indeksu S&P500 stanowi niemal lustrzane odbicie kursu dolara, więc ruch obydwu walorów będzie się nawzajem neutralizował. W wypadku ETF S&P500 ta prawidłowość to żaden wyjątek. Wyraźną odwrotną korelację widać w niemal każdej perspektywie czasowej. To oznacza, że ilekroć S&P500 wzrośnie, kurs walutowy ograniczy zysk z inwestycji albo i zamieni go w stratę.


Niezabezpieczone walutowo instrumenty oferuje na GPW także Raiffeisen. Ale wśród jego certyfikatów łatwo znaleźć instrumenty oparte o walory o dużej zmienności. Np. inwestycja w srebro (przez RCSILAOPEN) ma sens pomimo ryzyka walutowego, gdyż zmienność ceny tego towaru zwykle dalece przekracza wahania ceny dolara (więcej: Jak inwestować w złoto na giełdzie?). Nie można tego samego powiedzieć o ETF-ach opartych na indeksach giełdowych. Zmienność kursów walutowych może tu mieć większy wpływ na wynik inwestycji niż zachowanie samego indeksu.


Można oczywiście otworzyć odpowiednią pozycję na rynku walutowym i samodzielnie wyeliminować ryzyko walutowe. Problem w tym, że ETF jest raczej adresowany do mniejszych graczy, którzy nie mają takich możliwości, narzędzi, środków albo odpowiedniej wiedzy. Poważniejszy gracz nie potrzebuje bowiem kupować ETF na warszawskim parkiecie, bo - posiadając dostęp do zaawansowanych narzędzi i zagranicznych rynków - znajdzie z pewnością sensowniejszy sposób czerpania zysków ze zmian indeksów.


Ciekaw jestem przyszłości tych narzędzi. Mam bowiem wrażenie, że powstały wokół nich szum nie ma żadnego przełożenia na ich inwestycyjną użyteczność.

wtorek, 24 maja 2011

Dywidenda - czy to ma sens?

Giełdowe spółki hojnie sypią w tym roku dywidendami. Warszawski parkiet powoli dorasta do zagranicznych wzorców, niedawno dorobił się już indeksu spółek dywidendowych i zapewne tendencja do dzielenia się zyskiem z akcjonariuszami będzie się utrzymywać. Czy jednak dywidenda naprawdę ma sens?


Dywidendowe szaleństwo, to pochodna paru czynników. Spółki, działające w typowo dywidendowych branżach, wygenerowały w ubiegłym roku rekordowe zyski. Są to często jednocześnie spółki duże i dojrzałe, które raczej nie trawią całości zysków na rozwój i inwestycje. Jednocześnie w akcjonariacie tych spółek spory udział ma Skarb Państwa, który - z uwagi na budżetowe problemy - desperacko potrzebuje żywej gotówki.


Ot i częściowe wyjaśnienie tajemnicy nadzwyczajnej hojności zarządów. Dzielenie się zyskami jest ponadto dość powszechnie przyjętą praktyką na świecie i wraz z rozwojem i cywilizowaniem się warszawskiego parkietu - coraz więcej spółek będzie do tych praktyk nawiązywać. Dywidenda to jednak nie tylko zalety. Jest parę przyczyn, dla których nie przepadam za podobnymi podarkami. Dziwne? Pomyślcie sami:


1) Wartość dywidendy - tuż po ustaleniu prawa do niej - jest odcinana od kursu akcji, więc w pewnym sensie nie sposób na dywidendzie zarobić. W końcu wypłacona kwota uszczupla wartość spółki, którą powinna odzwierciedlać cena akcji. Teoretycznie, jeśli kupisz akcje przed jej wypłatą, kiedy rynek już zwykle dyskontuje zbliżającą się dywidendę i cena akcji jest wyższa, a sprzedasz po ustaleniu prawa, kiedy wartość dywidendy zostaje odcięta od ceny akcji - nie zarabiasz i nie tracisz.


2) Natychmiast płacisz podatek. Dywidenda trafia na Twoje konto pomniejszona o 19% "belkowego". Możesz powiedzieć, że płacisz od każdego giełdowego profitu, ale pamiętaj, że inwestując w akcje nie płacisz Fiskusowi od razu. Jeśli stosujesz strategię buy and hold, możesz nie płacić podatku latami. A nawet, jeśli realizujesz zyski, podatek odprowadzasz dopiero po upływie danego roku. To oznacza, że podatek jest zawsze odroczony, a Ty możesz w tym czasie reinwestować i pomnażać środki. Wypłata dywidendy powoduje automatyczne opodatkowanie części środków.


3) Zawsze miałem też wrażenie, że dywidenda w jakimś sensie zaprzecza idei inwestycji w akcje. Giełda ma być źródłem paliwa dla spółek, które inwestują pieniądze akcjonariuszy i rozwijają się, pomnażając swoją wartość. Kupujesz akcje, a potem wchodzisz w nowe emisje, bo liczysz, że wartość Twojego portfela wzrośnie (najlepiej wielokrotnie!). Wobec tego - jaki sens ma zwrócenie Ci Twoich pieniędzy, pomniejszonych o podatek?


Oczywiście powyższe argumenty to spore uproszczenie. Po pierwsze, są spółki, które są skazane na wypłatę dywidendy z racji specyfiki swojej strategii i branży, w której działają. Po drugie, inwestowanie w spółki dywidendowe może być ciekawą formą pośrednią, między akcjami a bardziej przewidywalnymi formami inwestycji, jak obligacje. Po trzecie, przy odrobinie umiejętności i szczęścia, na dywidendach potrafią zarobić nawet grający krótkoterminowo spekulanci.


Nie zmienia to jednak faktu, że dywidenda nie wydaje mi się nigdy rzeczą kuszącą. Wolę spółki, które wypracowane zyski reinwestują, mnożąc swoją wartość i budując fundamenty pod jeszcze większe zyski w przyszłości. Szukając pewnych profitów, wolę zakładać lokaty.

poniedziałek, 23 maja 2011

Nowe narzędzia dla inwestorów

Niebawem nasza giełda przesiądzie się ze stareńkiego Warsetu na nowy silnik Universal Trading Platform (UTP), kupiony od giełdy nowojorskiej. Wraz z nowym systemem inwestorzy dostaną kilka ciekawych narzędzi.


Zlecenia kroczące (peg) - czyli zlecenia z limitem aktywacji uzależnionym od aktualnego układu arkusza zleceń. ING zaoferowało podobne narzędzie już jakiś czas temu (Duże zmiany dla inwestorów w mBanku i ING), ale oparte były one na infrastrukturze samego ING i tym samym nie działają równie sprawnie, jak działać powinny zlecenia obsługiwane przez samą giełdę.


Zlecenia VFA i VFC - czyli zlecenia na najbliższy fiksing (valid for auction) oraz na zamknięcie (valid for closing). Szczególnie ta druga opcja może okazać się całkiem przydatna w kontekście przedłużonej sesji na warszawskim parkiecie.


Zlecenia GTT (good till time) - czyli zlecenia z terminem ważności do konkretnego momentu. To spory krok naprzód, biorąc pod uwagę, że obecnie termin ważności ustalać możemy z dokładnością do dnia.


Zlecenia krzyżowe (guaranteed cross) - umożliwi złożenie dwóch przeciwstawnych zleceń, które zrealizują się nawzajem. Jedynym warunkiem będzie wskazanie drugiej strony transakcji i zmieszczenie się w widełkach. Obecnie wymiana większej liczby papierów odbywa się albo poza system giełdowym, albo w formie niezbyt wygodnej "ustawki" na parkiecie (jak podejrzewam, organizowanej z telefonem przy uchu).


Dodatkowo przejście na nowy system zmieni nieco mechanizm zawieszania notowań w momencie naruszenia ograniczenia wahań kursu (czyli tzw. widełek) oraz sposób obsługi zleceń PKC, PCR i PCRO. W obydwu przypadkach zmiany idą w kierunku zwiększenia płynności (w sytuacjach, w których dziś zlecenia są w całości odrzucane, pojawią się możliwości ich częściowej realizacji). Więcej szczegółów dotyczących zmian podaje dzisiejszy "Parkiet".


Jednak wdrożenie nowego systemu na warszawskim parkiecie to dopiero pierwszy krok. Osobną kwestią pozostaje implementacja nowych rozwiązań przez biura maklerskie. Niektóre, jak BOŚ i ING Securities, już dziś oferują zaawansowane narzędzia. Inne, jak mBank, potrzebowały lat, aby zaimplementować do swoich rachunków maklerskich podstawowe kategorie zleceń (typu PCR i PCRO), a obroty do dziś zliczają ubiegłoroczną metodą. O wyborze narzędzi, po które będziemy mogli sięgnąć, zadecydują więc nie starania GPW, ale nasze biura maklerskie...

piątek, 13 maja 2011

PGNiG - przebudzenie gazowego giganta?

PGNiG nie należy do spółek, które rozpieszczają swoich akcjonariuszy spektakularnymi wzrostami. Jeszcze w styczniu tego roku można było kupić akcje spółki po cenie z debiutu z 2005 roku. Tym bardziej zdumiewające jest to, co działo się z kursem wczoraj...


Przy fatalnym rynku, na którym WIG20 zaliczał przez większą część dnia ponadprocentową korektę i wchodził w trend spadkowy, a rosło raptem parę spółek - niepozorne PGNiG (PGN) przebiło opór na 3,95, ustanawiając półtoraroczne maksima przy obrotach przekraczających 100 milionów złotych.


PGNiG. Wykres dzienny. Miniony rok to ruch bokiem i walka z oporem na 3,95zł.

W trakcie sesji skupowane były ogromne pakiety akcji, których rozmiar wydawał się przekraczać możliwości spekulantów (raczej zresztą niechętnych tej, uchodzącej za "leniwą" i "ospałą", spółce). Jakby tego było mało - najwyższy kurs dnia osiągnięto na zamknięciu, kiedy za walor płacono 4,10 (5,13% powyżej przedwczorajszego maksimum).


Co spowodowało wzrosty? Trudno powiedzieć. Spółka zaskoczyła wynikami (zysk netto o 41,3% przekroczył konsensus analityków!), ale zarazem zastrzegła, że okres doskonałych rezultatów powoli dobiega końca i wykazała zerową rentowność w sprzedaży gazu. W lipcu spółka przydzieli akcjonariuszom dywidendę, ale to raptem 0,12gr na akcję. PGNiG prowadzi odwierty w poszukiwaniu gazu łupkowego i planuje budować z Tauronem elektrownię gazową, ale na rezultaty tych działań przyjdzie poczekać lata. Spółka notowana była z pewnym dyskontem, a analitycy wyceniali ją na ponad 4zł za akcję, ale skąd ten ruch korygujący akurat teraz, przy kiepskich perspektywach szerokiego rynku?


Pięć lat w trendzie bocznym z przerwą na krótką hossę. Spółka dla cierpliwych.


Na te pytania odpowiedzi nie znamy. Faktem jest, że ktoś wczoraj w pośpiechu skupował PGNiG po cenie, jakiej nie widziano tu od miesięcy, a to każe podejrzewać, że niebawem zobaczymy jeszcze wyższe poziomy cenowe (a przynajmniej takich spodziewają się zasobniejsi gracze). O PGNiG wspominaliśmy już w ubiegłym roku (Czy kurs PGNiG doda gazu?), gdy kurs zmagał się z oporem. Teraz ten opór w końcu pękł...




Uwaga: Publikacja posta została opóźniona przez problemy techniczne usługi Blogger, jednak zachowanie papieru na dzisiejszej sesji zdaje się potwierdzać sygnał kupna wygenerowany na wczorajszej sesji - kurs nie spadł dziś poniżej 4,04 i ani na chwilę nawet nie zbliżył się do pokonanego w czwartek oporu na 3,95. Wnioski pozostają więc aktualne.

niedziela, 8 maja 2011

Czarny tydzień srebra - uciekać czy kupować?

W minionym tygodniu rynek surowców zaliczył solidną korektę. Medialnym liderem spadków było srebro, którego przecena sięgnęła 30% i dynamiką przyćmiła niedawne, spektakularne wzrosty. Czyżbyśmy obserwowali koniec surowcowej hossy? A może to doskonała okazja do zakupów?


Tego oczywiście nikt nie wie, ale wydaje się, że przyszłość przyniesie jednak dalszy wzrost cen surowców. Tak przynajmniej twierdzi Adrian Day, autor wydanej w ubiegłym roku książki "Investing in Resources" (znajdziesz ją np. tutaj).


Day twierdzi, że inwestorzy stoją dziś przed szansą, jaka może nie powtórzyć się już za ich życia. Rozwój Chin, Indii i kilku innych rynków sprawi, że ich gospodarki wygenerują niebawem niewyobrażalny popyt na surowce. Rozmiary tych rynków sprawią zaś, że czekają nas bezprecedensowe zjawiska w światowej ekonomii. Rynek surowców jest bowiem ze swej natury mało elastyczny - ich zasoby są ograniczone a nowe złoża (których zresztą nie jest przecież nieskończenie wiele) są coraz trudniej dostępne i coraz droższe w eksploatacji. Miliardowe społeczeństwa, które zapragną pralek, telewizorów i samochodów, a potem także pełnych baków i terawatów energii, nie mogą nie doprowadzić do skokowych wzrostów cen towarów.


Investing in Resources. Adrian Day


Ostatni rok potwierdził wiele tez Daya. Miedziowa hossa, która daje zarobić polskim akcjonariuszom KGHM, ma przecież swoje korzenie w chińskiej gospodarce, zgłaszającej ogromny popyt na światową miedź i windującej jej ceny na historyczne szczyty. To samo zjawisko ma miejsce na wielu innych rynkach.


Sporo pisze Day także srebrze. Popyt na nie jest zdywersyfikowany. Z jednej strony metal ten posiada unikatowe właściwości, czyniące go niezbędnym w przemyśle; z drugiej - spore jest zapotrzebowanie ze strony branży jubilerskiej; ostatnio zaś stał się też ulubionym towarem inwestorów. Day dowodzi, że bogacące się społeczeństwa BRIC (i nie tylko) zwiększą zapotrzebowanie na srebro na wszystkich tych frontach, bo będzie im ono potrzebne zarówno do wyrobu wielu dóbr, jak i stanie się obiektem pożądania i inwestycją. Perspektywy wzrostów są - wg Daya - oszałamiające.


Żadne wzrosty nie odbywają się, oczywiście, bez korekt, więc i w tym przypadku nie należy spodziewać się nieprzerwanej, szaleńczej hossy. Tym bardziej, że bardzo wysokie ceny mogą skutecznie ostudzić popyt, doprowadzając do załamania niektórych gospodarek i dokonując tym samym swoistej autokorekty. Day twierdzi jednak, że surowce mają przed sobą wzrosty, o których nam się nie śniło, a każdy spadek należy traktować jako przejściowy i wykorzystywać do zakupów (przeczytaj "Jak inwestować w złoto i srebro na giełdzie?"). Ostrzega przed pokusą sprzedaży, gdy będzie już bardzo drogo - bo ma być jeszcze o wiele drożej!


Srebro (futures). Ostatni rok wzrostów i ostre nurkowanie. Co dalej?


W tym kontekście obecne spadki cen - nazywane przez wielu pęknięciem spekulacyjnej bańki - należałoby traktować jako zaproszenie do inwestycji. Czy Day ma rację? Tego dowiemy się dopiero po latach. Ale może warto posłuchać jego argumentów i zastanowić się, czy ten rzekomy krach, to aby nie niepowtarzalna okazja?